[Black Metal #11] Deathspell Omega: Rozkmina Wstępna
Autor zaczyna filozofować na temat swojego ulubionego zespołu black metalowego.
Chciałem ten tekst napisać i opublikować o wiele, wiele później, ale parę dni temu wydarzyła się rzecz niesłychana więc wydaje mi się, że to dobry moment, żeby podzielić się wstępem do moich nadchodzących, natchnionych rozkmin na temat Deathspell Omegi.
Jest to jeden z najciekawszych zespołów — a dla mnie osobiście najciekawszy — w całej historii black metalu. Nikt w tym odłamie muzyki nie dorównuje im (tak rzadko spotykaną w naszych czasach) erudycją i nikt w black metalu nie ma tak interesujących rozkmin na temat Boga, Diabła i Człowieka, jak właśnie oni.
Na pewno nie zmieścimy się jednak w jednym długim tekście. Nie zmieścimy się nawet w trzech, bo będziemy musieli odpowiedzieć sobie na różne sposoby na pytanie “o co im, tak właściwie, chodzi”, a odpowiedź — chociaż generalnie wydaje się dosyć prosta — niesie ze sobą bardzo duży bagaż i zaplecze teoretyczne, które po prostu jest samo w sobie warte poznania. No i nigdy wcześniej nie pasowało mi tak jak w tym miejscu powiedzieć, że diabeł tkwi w szczegółach.
Deathspell, do czego docelowo dotrzemy, prezentuje bardzo interesujący sposób patrzenia na naszą rzeczywistość — i robi to odnosząc się na swoich albumach do pierdyliona tekstów kultury, by skleić je w jakąś spójną całość, jakiś “statement”, który warto opublikować. Grzebanie w tym, co tworzą jest więc samo w sobie wartościowe, niezależnie od tego, co myślimy o ich muzyce czy o wnioskach, do których docierają.
Jak sami to określają:
Naszą rolą jest dokumentować, obnażać, odzwierciedlać, świadczyć i skłaniać głowę w zachwycie; tworzyć konstelacje, które nieustraszeni będą mogą eksplorować — a wszystko to wymaga wykonania z najwyższą artystyczną spójnością, szczerością i oddaniem.
W tym tekście powoli zaczniemy przebijać się przez te konstelacje — od następnego jechać będziemy już bez hamulca.
Ale zanim przejdziemy do rzeczy, to specjalnie dla tych, którzy tematu nie śledzą, zacznijmy od bardzo krótkiego — w znaczeniu, że mogło być spokojnie z pięć razy dłuższe — wyjaśnienia z czym mamy w ogóle do czynienia.
Co to znowu jest wogle?
Deathspell Omega to francuski zespół, o którym wiadomo niewiele. Internetowi detektywi przez ostatnie lata zrobili co mogli, żeby dotrzeć do jakichś konkretów na temat ludzi stojących za tym projektem i wszystkiego co z nimi związane, ale ich poszukiwania ostatecznie zawsze odbijają się od ściany konsekwentnie utrzymywanej przez muzyków anonimowości i odwracania blasku reflektorów od czynnika ludzkiego w stronę tworzonych przez czynnik ludzki rzeczy.
I nie jest (a przynajmniej nie była) to anonimowość przeliczona na zysk marketingowy — bo przypominam, że nie mówimy o mainstreamie, tylko o niszowym gatunku muzycznym, w którym “sukces” jest bardzo relatywnym określeniem, a do tego 20 lat temu krajobraz biznesowy black metalu wyglądał zupełnie inaczej niż wygląda teraz.
Jak sami zresztą powiedzieli w jednym z (nielicznych, udzielili ledwie kilku) wywiadów: “Przede wszystkim, chcemy za wszelką cenę unikać tej bardzo ludzkiej iluzji bycia ważnym i chętnie pozostawimy nasze piętnaście minut sławy (…) każdemu, kto tego pragnie”.
Prawda, było to 15 lat temu i coś mogło się pozmieniać, ale nie ma to znaczenia, bo ironia polega na tym, że grają tak dobrze, że sława i mainstreamowa rozpoznawalność i tak ich nie ominęła. Stąd też łatwo jest przykleić im łatkę cynicznych speców od marketingu chociaż w praktyce — czego by o nich nie mówić — po prostu są zajebiście konsekwentni w swoim specyficznym sposobie komunikowania się ze światem. A konkretniej: bardzo upierdliwi w tym, żeby swój przekaz i komunikację kontrolować.
Deathspell nie ma więc oficjalnych zdjęć, nie gra koncertów, nie publikuje danych osobowych muzyków, a wywiadów udziela tylko wtedy, kiedy uważa, że jest to potrzebne jako “załącznik” do akurat wydanej płyty. Czyli, na przykład, wrzucili swój wywiad-manifest określający nową drogę muzyczno-ideologiczną w 2004 roku, a potem milczeli przez 15 lat — i milczenie przerwali dopiero kiedy zamknęli swoją “trylogię”, zmienił się ich sposób funkcjonowania i (w pewien sposób) charakter treści, jakie zaczęli poruszać na płytach.
Owszem, można się dogrzebać do jakichś tam informacji (np. tego, że ich gitarzystą jest Christian Bouché znany jako Hasjarl), ale ostatecznie personalia zespołu i całe to metalowe trivia ma niewielkie znaczenie w kontekście tego, o co w Deathspell właściwie chodzi.
Ważna jest jednak pewnego rodzaju chronologia — bo mówimy o zespole, który obchodzi w tym roku 25-lecie i wydał swoje pierwsze dwa albumy kolejno w 2000 i 2002 roku. Nie będziemy się jednak nimi zajmować w ogóle: na potrzeby tych tekstów przyjmiemy, że faktycznym startem ich historii jest wydane w 2004 “Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice”, kiedy nadszedł pełen reset tego czym są, co robią i jak to robią.
Była to płyta, która odbiła się po metalowym podziemiu bardzo, ale to bardzo, szerokim echem. Unosiła się na fali tzw. ortodoksyjnego black metalu, który chwilę wcześniej urodził się w Szwecji dzięki Funeral Mist, Malign czy Ofermod i zyskiwał popularność poza mocno podziemną bańką na przykład dzięki Watain.
Ideą stojącą za tym “ruchem” był powrót do esencji black metalu: do diabła. Ale bardziej charakterystyczna była mocna wkręta w religijność, która zaczęła być traktowana poważnie, a nie jako chłopiec do bicia w przygłupich tekstach o sodomizowaniu zakonnic. Na to rodzące się, kotłujące w powietrzu coś przyszło Deathspell Omega i zrzuciło “Si Monumentum”, stawiając (razem z Blut Aus Nord) w pewien sposób “kropkę nad i” w kwestii tego, gdzie będą przez kolejne lata przebiegać granice black metalu.
To monumentalna pod każdym względem płyta — która pokazała, że black metal może być grany inaczej niż się go normalnie gra, a przy tym, pozostając mrocznym i bluźnierczym, może być też inteligentny. I nie, w tamtych czasach nie było to wcale oczywiste i albumy tego typu można było policzyć na palcach jednej, no — może — dwóch rąk.
Co się ostatnio wydarzyło
Dowiedzieliśmy się, że ci ludzie faktycznie istnieją xD
Do rzeczy
Deathspell Omega wybiło się na tle reszty black metalu na przeróżne sposoby, a jednym z nich był “scope”, na którym postanowili operować — znajdujący się już zawsze na ich albumach od czasów “Si Monumentum” pierdylion odniesień do przeróżnych tekstów kultury, sięganie do nietypowych jak na ten gatunek źródeł i inspiracji, czy po prostu tworzone w tekstach i grafikach labirynty wewnątrz labiryntów. No i wreszcie ktoś w black metalu faktycznie posłuchał Pendereckiego, a nie tylko obejrzał “Lśnienie” i “Egzorcystę” więc bonus za to.
W każdym razie: ich specyficzne podejście do komunikacji ze słuchaczem zaowocowało tym, że ludzie nie tylko zaczęli brać Deathspell na poważnie, ale też — może przede wszystkim — ich rozkminiać. Słuchacze dostali nie tylko muzykę, ale też zagadkę do rozwiązania.
I pomijając już to, że ktoś podszedł z szacunkiem nie tylko do swojego materiału, ale też do inteligencji odbiorcy — i zaskakujące jak rzadko się to zdarza w dowolnej formie sztuki — to niestety czytanie o Deathspell jest z reguły strasznie upierdliwe.
Do czynienia mamy albo ze standardowymi recenzjami, albo mało wartościowymi impresjami, albo wreszcie z analizami i interpretacjami, które czasami w coś trafiają, ale w większości skupiają się na analizowaniu tekstów linijka po linijce w celu namierzenia wszystkich występujących w nich odniesień kulturowych — niekoniecznie wchodząc później z tymi odniesieniami w jakikolwiek dialog.
To zresztą typowe dla naszej nowoczesnej kultury podejście: cieszymy się złapaniem tego, że “o, ktoś tu wspomniał o tym i tamtym” ale nie zastanawiamy się DLACZEGO ktoś wspomniał o tym i tamtym. W przypadku Deathspell jest trochę lepiej, ale ostatecznie i tak, czytając te wszystkie fanowskie analizy i interpretacje, zostajemy z poczuciem, że no właściwie to spoko, ale co z tego.
Bo tak ogólnie, to wydaje mi się, że analizy i interpretacje twórczości Deathspell — przynajmniej te, do których dotarłem — wykładają się na jednym i tym samym, czyli na tym, że ich autorzy ostatecznie, jak to się ładnie mówi, nie widzą lasu spoza drzew.
Problematyczne jest też to, że wiele tekstów na temat Deathspell rzuca zdania typu “to jest cytat z tego i tamtego”, bo taki jest zasięg prostego searcha w Google, ale rzadko kiedy mamy do czynienia z czymkolwiek, co mówi nam na temat tych źródeł cokolwiek interesującego, czy chociażby umiejscawia je w jakimś kontekście.
W każdym razie — sam zespół w jednym z wywiadów stwierdza, że:
Podczas naszych formatywnych lat bezskutecznie szukaliśmy jakiegoś pasującego nam odpowiednika Indeksu Ksiąg Zakazanych. Możesz uznać to, co zrobiliśmy od czasu "Si Monumentum..." za naszą “Summa Diabolica” (…). Część tej pracy została już wykonana; korpus istnieje, chociaż w ukryciu.
To konstelacje, o których była wcześniej mowa — zdanie odnoszące się do jakiegoś tekstu, które z kolei, w zależności od kontekstu, może prowadzić do innego. Niektóre cytaty są oczywiste, inne są dekonstruowane właśnie po to, by wywoływać pozorne sprzeczności lub niezamierzone konsekwencje.
Tym, co — jak dla mnie — jasno z tej deklaracji wynika, jest metoda działania opierająca się na tworzeniu na swoich albumach bazy danych (“indeksu ksiąg zakazanych”) zawierającej poplątaną jak cholera sieć połączeń. Patrzenie na tę bazę jest jednak tylko częścią pracy, jaką trzeba wykonać kiedy chce się wiedzieć o co chodzi: połączenia, które się w niej znajdują są przecież równie ważne.
No i tym właśnie teraz i w nadchodzących tekstach będziemy się zajmować — patrząc na wszystko z dystansu, ale z moim bardzo osobistym filtrem, bo nie roszczę sobie tutaj żadnych pretensji do głoszenia obiektywnej prawdy. Głównie dlatego, że moja interpretacja tego, z czym mamy do czynienia, jest taka, że “rozszyfrowanie” i “rozplątanie” tego, co tworzy Deathspell Omega, ma przede wszystkim powiedzieć nam coś na temat nas samych. Nie na temat zespołu i ich płyt — tylko nas, jako odbiorców.
Sami mówią, że tworząc swoją muzykę chcą:
przedstawić ciekawemu i nieustraszonemu umysłowi eksplorację radix malorum (“korzeni zła”); podróż przez dziewięć kręgów piekła i przekazać, jeśli wolno tak powiedzieć, to, co uważamy za elementy gnozy (“wiedzy”), które z pewnej perspektywy rzucają światło i zrozumienie na naszą współdzieloną rzeczywistość.
Mamy więc do czynienia z procesem i podróżą — tyle, że podróżą jest w tym przypadku wędrówka przez historię pewnej idei. Idei zła, które w nas siedzi.
Dlaczego tak myślę
Zamotanie treści może wiązać się z różnymi rzeczami — najczęściej z tym, że autor nie ma pojęcia, o co mu właściwie chodzi i nie jest w stanie tego sensownie przekazać. W przypadku Deathspell mamy jednak do czynienia ze sztuką, której twórcy decydują się korzystać z konkretnych środków. Chcą przenieść część pracy koniecznej do zrozumienia przekazu na odbiorcę. To ryzykowne podejście, bo jeżeli nie stoi za nim nic realnie wartościowego, z reguły kończy się zaklasyfikowaniem artysty jako grafomana i jełopa. Deathspell na szczęście tego zręcznie unika, bo odniesienia mają faktycznie dobre i interesujące.
Jednocześnie nie wydaje mi się, żeby sensowne było szukanie jakiejkolwiek obiektywnej prawdy, jakiejś definitywnej interpretacji tego, o czym na swoich albumach mówią. Gdyby im na tym zależało, to by mówili innym językiem i korzystali z innych środków do osiągnięcia tego celu.
Ich metoda polega na czymś zupełnie innym: rzucaniu tu i ówdzie wskazówek, które każdego, kto ma ochotę je znaleźć, doprowadzą gdzie indziej. Podczas grzebania w tych źródłach każdy z nas zajdzie w zupełnie inne miejsca — bo każdy z nas ma inną historię, każdy podejdzie do nich inaczej, każdy wyciągnie z nich coś swojego.
Słowami Zaratustry, czy też Nietzschego:
“Oto - moja droga, - a gdzież jest wasza?”
Gdyby mówili jaśniej i dawali bardziej zrozumiałe sygnały, to wszyscy odbiorcy docieraliby niechybnie do tych samych wniosków — a co jest w tym kreatywnego, inteligentnego i stymulującego? Gdyby działało to w ten sposób, to generowaliby sobie czołobitnych wyznawców, a tych — jak można wnioskować po ich metodzie działania — mają w dupie.
W moim rozumieniu tematu Deathspell Omega jest więc w pewien sposób lustrem — ale takim, które zniekształca obraz, jaki się w nim pojawia. Niby nikomu takie coś nie jest potrzebne, bo nie spełnia swojej podstawowej funkcji, ale jednak stworzone w ten sposób obrazy mogą zaowocować cholernie ciekawymi efektami i powiedzieć nam na temat nas samych coś naprawdę interesującego. Czytanie czegokolwiek jest przecież ostatecznie odbijaniem tego od siebie i swoich doświadczeń — wchodzenie w interakcję z Deathspell daje nam warunki, żeby dodatkowo przepuścić te rzeczy przez filtr ich twórczości.
Zniekształcenie można przecież postrzegać na przeróżne sposoby. O ile słowniki twierdzą, że zniekształcać to “przedstawić coś inaczej, niż to wygląda w rzeczywistości” albo “spowodować niekorzystną zmianę kształtu lub formy”, to już chociażby w powszechnej terminologii muzycznej distortion oznacza po prostu zmianę pierwotnego kształtu sygnału dźwiękowego — i najczęściej używane jest do “nasycenia” tego sygnału, nadania mu jakiejś interesującej charakterystyki brzmieniowej (chropowatości, ciężaru, i tak dalej), a tym samym jest podstawą chociażby brzmienia gitar w metalu.
W każdym przypadku zniekształcanie odbywa się jednak na jakimś spektrum: można zniekształcić coś zbyt słabo, można zbyt mocno. Sztuką jest trafić tak, żeby osiągnąć zamierzony efekt.
I jak na moje, to tym zamierzonym efektem, czy też celem jaki stawia przed sobą Deathspell Omega poprzez zniekształcanie przeróżnych wątków i tematów, jest transgresja — ale w bardzo konkretnym rozumieniu tego słowa i zjawiska. Transgresja przede wszystkim osobista, bo można ten zespół traktować jako zapiski z podróży muzyków (to w końcu ciągnięte już od ćwierćwiecza dzieło ich życia!), jak i zachętę do pójścia w ich ślady — ale, co ważne, swoją własną drogą.
Mówiąc o “bardzo konkretnym rozumieniu tego słowa” chodzi mi o to, że transgresja w sztuce objawiać może się na tysiąc różnych sposobów — i znaczna część z nich jest po prostu kosmicznie durna i w gruncie rzeczy, kiedy mówimy w kontekście dzieł sztuki, raczej gówniarska i bezwartościowa, bo demaskuje głównie liczne słabości i problemy psychiczne autorów, a nie jakiekolwiek prawdy na temat czegokolwiek.
Owszem, można tu wejść w dyskusję o tym, że totalne obnażenie słabości człowieka-twórcy jest samo w sobie sztuką i tym podobne dywagacje, ale musiałbym zacząć pisać o Günterze Brusie i de Sadzie, a tymczasowo mi się nie chce, bo zaraz czeka nas opowieść o innym przedstawiciel tego panteonu szaleńców.
W każdym razie — twórczość Deathspell nie sprowadza się na szczęście do klepania libertyńskich bzdur (jak mówi Sędzia-Pokutnik w “Upadku” Camusa: “Rozpusta, wbrew temu, co się sądzi, nie ma w sobie nic szalonego. Jest tylko długim snem.") i zręcznie manewruje po przejawach transgresji w zupełnie inną stronę.
Deathspell zaczyna od pozornie oderwanej od świata duchowości (a jednak dla człowieka kluczowej), żeby na ostatnich płytach zejść bardzo mocno na ziemię — a we wszystkim tym chodzi ostatecznie o nieustanną i bezkompromisową drogę naprzód, opierającą się na przekraczaniu granic, przekraczaniu siebie i pozbywaniu się wszelkiej maści blokad — przede wszystkim blokad intelektualnych, które sprawiają, że na świat jesteśmy w stanie patrzeć tylko w jeden konkretny sposób.
A skąd tu znowu ta transgresja
Jedną z najważniejszych postaci w wewnętrznej mitologii Deathspell, co zresztą sami przyznają, jest francuski filozof-pisarz-wstaw-cokolwiek — Georges Bataille.
Problem w tym, że Bataille napisał pierdylion rzeczy i niełatwo jest dotrzeć do tego w czym KONKRETNIE ta inspiracja — poza częstymi cytatami w ich tekstach — się właściwie przedstawia i w jaki sposób go interpretują. Czytanie tego kolesia to generalnie grzęźnięcie w bagnie absolutnie nieposkładanych, chaotycznych myśli — i na pewno kiedyś coś o tym napiszę, bo nie po to się przez to bagno przedzierałem, żeby się opowieściami z podróży nie podzielić — ale no ostatecznie mam wrażenie, że wzięli sobie od niego przede wszystkim (ale nie tylko) coś bardzo prostego. Tak prostego, że aż umykającego w natłoku myśli, które w jego twórczości próbują to zwizualizować.
Chodzi o kluczową dla jego pisaniny ideę całkowitego rozstrojenia i zniekształcenia pojęć oraz perspektyw. Sprzeczności funkcjonujących ze sobą jednocześnie w danej chwili i sprzężenia jakie z tego wynika.
Stuart Kendall w swojej biografii Bataille’a opowiada historyjkę z jego młodości — o tym jak przyprowadził lekarza do swojego umierającego na syfilis ojca — ślepego już i sparaliżowanego, a na dodatek tracącego powoli rozum i kontakt z rzeczywistością. Kiedy lekarz wyszedł do innego pokoju, ojciec Bataille’a zawołał podobno za nim: “Doktorze — daj mi znać, jak skończysz rżnąć moją żonę!”.
Ten moment był dokładnie tym momentem, w którym życie młodego Georgesa zostało “rozdarte”, kiedy pojawiła się w nim, że tak to nazwę, metafizyczna rana, z której już bez końca lała się krew. Po latach napisał:
„To stwierdzenie, które w ułamku sekundy zniweczyło demoralizujący wpływ mojego surowego wychowania, zaszczepiło we mnie coś na kształt trwałego obowiązku, nieświadomego i niezamierzonego: potrzebę odnalezienia odpowiednika tego zdania w każdej sytuacji, w jakiej się znajdę”.
Kendall doszukuje się w tym jednym wydarzeniu definicji przyszłego stylu Bataille’a, mówi że fundamentem jest:
kontrast chwili trwającej ułamek sekundy i stałego, trwałego zobowiązania; nieświadomego, niezamierzonego lub przypadkowego wydarzenia oraz konieczności. A przede wszystkim skrajne odwrócenie logiki i perspektywy (co demoralizuje w surowym wychowaniu?).
Prostszymi słowami:
Szalona oskarżenie Josepha-Aristide'a zdjęło maskę z młodości Georgesa, z przyzwoitości, z twarzy jego rodziców i lekarza; z twarzy szanowanych i ukochanych, symbolizujących porządek i autorytet. Odrażająca wypowiedź otworzyła świat nieskończonej wolności.
Od tego momentu zadaniem Bataille'a, jego powołaniem, będzie odnalezienie odpowiednika tej frazy w każdej sytuacji życiowej: nie tylko w każdej historii i erotycznym doświadczeniu, ale w każdym działaniu, każdym przeżyciu, każdym słowie, każdej myśli. To, co wcześniej było wyniesione, będzie poniżone, a to, co niskie, zostanie podniesione. Ta zmiana perspektywy będzie charakteryzować każde doświadczenie.
Bataille podda wszystko podobnemu naruszeniu, poniżeniu i odwróceniu: niekończącej się nieregularności, ciągłemu obrotowi i przewrotowi; nieustającemu powtarzaniu zasady bezprawia.
Bo zastanówcie się chwilę nad tą szaloną sytuacją — i nad tym jaki natłok rzeczy się tam faktycznie dzieje. Lekarz nie leczy, tylko zadaje ból i poniża. Chory przechodzi z tym do porządku dziennego i niejako zachęca swoim przyzwoleniem na to, co w jego głowie ma się wydarzyć. Syn przyprowadza lekarza z myślą o ulżeniu ojcu w cierpieniu — a przyprowadza kata. I tak dalej, i tym podobne. Ile rzeczy tu stoi na głowie to jest jakiś kosmos.
I owszem, gdyby Bataille miał dostęp do nowoczesnych terapii i leków, to pewnie by to wszystko (i więcej absurdalnych sytuacji ze swojego życia, bo to tylko czubek góry lodowej) w ciągu paru lat intensywnej pracy terapeutycznej przepracował, ale no zostalibyśmy wtedy bez masy fantastycznych rzeczy, które przez lata jego działalność zainspirowała, więc na ten moment, zamiast gdybać, uznajmy go po prostu za męczennika w imię sztuki zamiast się wyzłośliwiać. Na złośliwości przyjdzie czas.
Więcej na temat Bataille’a kiedy indziej, bo jest o czym pisać, ale no tu właśnie docieramy wreszcie do momentu, w którym moglibyśmy faktycznie zacząć rozmawiać o Deathspell i ich dorobku artystycznym.
Problem w tym, że chcąc rozmawiać na przykład o “Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice”, musimy porozmawiać o przeróżnych chrześcijańskich motywach pokroju ikon i pustych tronów oraz o Lutrze i Schellingu, a chcąc zahaczyć o “Fas - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum” wypadałoby najpierw jednak pogadać więcej o Bataille’u — a żeby rozmawiać o nim musimy z kolei porozmawiać też o Wąsatym Fryderyku, Maussie, Freudzie i masie innych — więc siłą rzeczy nie dam rady tego zamknąć w jednym mailu. Tym bardziej, że Substack już zaraz będzie na mnie krzyczał, że docieram do limitu znaków.
Ale no tyle tytułem wstępu — w następnym odcinku spróbuję więc przejść już do konkretnych albumów i zobaczymy gdzie nas ta podróż zaprowadzi.