[Black Metal #3] O śmianiu się z metalu
Autor próbuje wyjaśnić, że metal ma w swoim DNA zakodowaną śmieszność (i że nie ma w tym nic złego).
Jedną z rzeczy, których absolutnie nie znoszę, są zespoły parodiujące metal: wszystkie te Nocne Kochanki czy tam inne Impaled Northern Moonforesty, których się słuchać nie da, bo żart wyczerpuje się w parę sekund i zostaje po nim tylko porażające poczucie zażenowania — że ktoś traci czas na robienie takich pierdół, a potem ktoś inny jeszcze traci czas na słuchanie tych głupot.
Nie irytują mnie jednak tego typu projekty dlatego, że coś mnie swędzi i boli — że “och nie, ktoś ośmielił się wyśmiać muzykę, którą lubię”. Przeciwnie. Irytują mnie, bo są po prostu durne i nikomu niepotrzebne: metal jest z założenia śmieszny więc nie da się go wyśmiać lepiej i bardziej niż sam siebie od początku swojego istnienia wyśmiewa.
No w sensie, serio, spróbujcie to wyśmiać. Albo to. No albo to. Nie da się. To jest ten poziom żenady, z którym nie można dyskutować — i nie da się go przekroczyć jakąkolwiek parodią. Jedyny sposób na dorównanie do tego poziomu szaleństwa, to aktywne w nim uczestniczenie (założenie swojego projektu, który robi to samo, tylko bardziej), a jedyny sposób przekroczenia go, to stworzenie czegoś równie głupiego — tylko w stu procentach serio, z pełnym przekonaniem, że jest realnie dobre.
Może nawet lepszym przykładem problemu komedii tworzonej kosztem metalu, szczególnie w kontekście black metalu, jest to, że PO CO — kiedy mamy dostępny tak fantastyczny materiał źródłowy — ktoś robi coś takiego?
Żadna parodia nie będzie w stanie zbliżyć się poziomem żartu do robienia na poważnie czegoś takiego.
Bo pomyślcie: czy ktoś próbował nagrać jakąś nową wersję “The Room” żeby wyśmiać to genialne arcydzieło kinematografii? No nie, bo się po prostu nie da — “The Room” jest zbyt szczere w tym, co robi, żeby dało się z tym dyskutować.
No i tak samo jest z dobrym metalem.
Metal ma taką zabawną cechę, że w różnym stopniu, zależnie od podgatunku, traktuje sam siebie strasznie poważnie (a jak tego nie robi, to siłą rzeczy jest w jakiś tam sposób zwyczajnym kabaretem — jak np. Cannibal Corpse, Dragonforce, czy, MAM NADZIEJĘ, zespoły power metalowe — i wtedy musimy myśleć jak sobie radzi z tym kabaretem, a nie metalem).
Jest to o tyle niekompatybilne z neopostmodernistycznym XXI wiekiem, że im bardziej coś traktuje siebie poważnie, tym szybciej znajdzie się ktoś, kto będzie próbował to wyśmiać. Nie ma świętości.
Cały problem takiego cynicznego podejścia do kultury, czy też odbierania kultury cynicznie, polega na tym, że nie ma dzieł sztuki, które przeszły do historii, a które powstały tylko i wyłącznie jako głupie żarty lub parodie.
A jak już się pojawiają, to zawsze są dodatkami do głównej twórczości (Mozart NIE jest znany przede wszystkim z tego kawałka), mają dodatkowe konteksty i wyjaśnienia (John Wilmot pisząc swoją klasyczną satyrę na Karola II miał BARDZO dużo rzeczy w głowie), albo wychodziły z pobudek pokroju “tak bardzo zależy mi na tym temacie, że wyśmieję kogoś, kto bluźni na moim podwórku” (i tu znowu zobrazować przykład może największy śmieszek muzyki klasycznej: Mozart).
Tymczasem parodie muzyczne, które przebijają się do głównego nurtu kulturowego (co nie znaczy, że zostają zapamiętane), żeby w ogóle zaistnieć wymagają niezrozumienia tematu — albo po stronie tworzących parodię ludzi, albo po stronie odbiorców, do których ta parodia jest kierowana.
Z “satyry” marki Nocny Kochanek mogą śmiać się więc przede wszystkim ludzie, którzy metalu nie lubią i nie słuchają, albo słuchają go od niedawna, bo gdyby było inaczej, to wszystkie te żarty mieliby już zinternalizowane — w przeboju “Smoki i gołe baby” nie ma ani jednej odkrywczej myśli, ani jednego świeżego żartu. Nie ma tam nic, co nie byłoby wałkowane od minimum dwudziestu lat (a na pewno dłużej, a rzucam te dwadzieścia lat bo sam osobiście wszystkie te żarty już dwadzieścia lat temu słyszałem). I problemem nie jest nawet to, że te żarty są stare, tylko to, że są po prostu nieciekawe — każdy, kto słucha metalu, powinien być w stanie dotrzeć do śmiania się z dokładnie tych samych rzeczy, tyle że słuchając po prostu materiału źródłowego.
Drugą sprawą jest to, że rzeczy w jakiś tam sposób nowe i przełomowe muszą zostać stworzone przez ludzi, którzy po prostu wierzą w jakąś ich wartość. No i dopiero potem, kiedy to wszystko się skrystalizuje i wyjdzie na świat, to możemy zacząć się z nich śmiać — że bez sensu, że głupie, że brzydkie i do niczego niepodobne.
Jeżeli jednak wystarczająco dużo osób poważnie potraktuje to, co ktoś inny na poważnie stworzył, to nagle wykluwa nam się coś potencjalnie wartościowego — na przykład nowy gatunek muzyczny.
Zresztą, jak w jednym z wywiadów stwierdził M. z Mgły:
“If someone is praying to the goat in his lyrics and actually means it – in the sense that they react with it somehow; interesting things can come out of this. Naming every single one of Shub Niggurath’s thousand young won’t make anything worthwhile – but a guy actually worshipping the fucking head of a goat, this could potentially generate something meaningful.”
No więc generalnie idąc tym tokiem rozumowania — oraz mając na uwadze wszystko to, co pisałem w poprzednim odcinku — musimy niechybnie dotrzeć do wniosku, że black metal jest najśmieszniejszym z gatunków metalu.
Black Metal ma bowiem tę charakterystyczną właściwość, że kiedy staje się ładny, miły i przyjemny, to przestaje istnieć — a żeby być brzydkim, niemiłym i nieprzyjemnym, to po prostu musi być grany na poważnie. A im bardziej na poważnie jest grany, tym śmieszniejszy się staje… Widzicie gdzie zmierzam.
No i generalnie tak jak to działało na początku istnienia tej muzyki, tak działa do tej pory: black metal jest podgatunkiem metalu, który wymaga od odbiorcy najwyższego stopnia “zawieszenia niewiary”, czyli — w potężnym skrócie — wyłączenia funkcji analitycznych mózgu, żeby nie psuć sobie przyjemności z obcowania z czymś, co jest momentami po prostu bez sensu.
To jest ten paradoks, że mając do czynienia z dobrym black metalem odbiorca w naszych czasach MUSI być w stanie zareagować postmodernistycznym zaklęciem “nie zesraj się”. Jeżeli zaklęcie nie pasuje, to znaczy, że muzyka jest niewystarczająco poważna. Co gorsza, pewnie można sobie wyobrazić produkujących się na płycie grajków w trampkach. Black metal nie nosi trampek. Jak słuchacie blacku i możecie sobie wyobrazić, że ktoś tam w zespole nosi trampki, to najprawdopodobniej nie macie do czynienia z black metalem.
No wyśmiejcie to bardziej niż to jest samo w sobie śmieszne.