[Black Metal #4] Obowiązkowy komentarz do materiału źródłowego
W którym autor uprasza się na różne sposoby o zapamiętanie, że nie jest nazistą, etc.
Długo się zastanawiałem jak zacząć ten tekst i ostatecznie dotarłem do tego, że chyba najlepiej będzie po prostu powiedzieć tak:
Black metal bywa pojebany.
Słuchając black metalu zgadzasz się na obcowanie z tym pojebaństwem.
Wymaganie od black metalu, żeby przestał być pojebany jest jak wymaganie od noża, żeby przestał kroić.
W sensie no: spoko, bo nóż może być tępy, ale po prostu nie jest wtedy ani dobrym, ani użytecznym nożem.
Tym wesołym akcentem przejdźmy do mniej — i chyba najmniej — wesołego odcinka tej serii tekstów.
Jeżeli potraktujemy black metal jako poważną formę sztuki, a tym się trochę tutaj zajmujemy, to kiedy przyjdzie co do czego, musimy być w stanie rozmawiać o nim tak, jak się o poważnej sztuce rozmawia. Czyli mając w głowie jakiś rodzaj respektu i zaufania do tego, z czym mamy do czynienia — na przykład do tego, że prezentowane nam rzeczy mają sens, że mają jakąkolwiek wewnętrzną logikę i że nic się w nich nie dzieje bez przyczyny.
Owszem, czasami takie podejście jest zwykłą stratą czasu, bo masa “dzieł sztuki” się tylko sprytnie maskuje, a w praktyce jest bezsensownym szajsem. Czasami sztuka do nas osobiście po prostu nie przemawia ALBO zawiera w sobie coś, na co nie jesteśmy w stanie się zgodzić. Czasami też musimy zaakceptować to, że gówno się na temacie znamy i kulturalnie by było się przynajmniej nie wymądrzać.
Mimo wszystko wychodzę z założenia, że sztuce trzeba dać szansę — spróbować się nad nią chociaż chwilę zastanowić i zobaczyć, czy nasza intuicyjna reakcja nie jest właśnie tym, o co artysta chce nas zapytać albo z czym chce nas skonfrontować.
Ale zanim zacznę elaborować muszę tylko podkreślić, że przez to, że stopniowo przestajemy traktować cokolwiek jako poważną formę sztuki, rozmawianie o black metalu w dzisiejszych czasach jest zajebiście trudnym przedsięwzięciem.
Wszyscy się już w internecie spotkaliśmy z nowoczesną inkwizycją prowadzoną w imieniu Lewej albo Prawej strony — inkwizycja akceptuje tylko i wyłącznie rzeczy ładne, miłe i przyjemne, a nawet samo przyglądanie się dowolnej kontrowersyjnej (dla którejkolwiek ze stron) koncepcji to już praktyczne myślozbrodnia więc należy ją karać bezlitośnie.
Rozmowy o Black Metalu utrudnia przede wszystkim jedna konkretna choroba Nowoczesnego Dyskursu Kulturowego: wychodzenie z założenia, że chwalenie czegokolwiek, co zawiera w sobie chociażby posmak kontrowersyjnych treści automatycznie równa się akceptowaniu, chwaleniu i propagowaniu tych treści.
Ale przecież kiedy mówimy o sztuce transgresyjnej i muzyce ekstremalnej musimy się liczyć z tym, że nie wszystko, z czym się w niej zetkniemy będzie miłe i przyjemne. Black metal nie istnieje po to, żeby było nam miło i przyjemnie (i chociaż Amerykanie od lat uporczywie próbują go zneutralizować, to wciąż istnieją małe galijskie wioski, które się temu podejściu opierają i osobiście mam nadzieję, że opierać się będą jak najdłużej).
Black metal istnieje między innymi po to, żeby można było wrzucić sobie do niego wszystko, co brzydkie i niemiłe, a potem spojrzeć na to z innej — przefiltrowanej przez kontekst sztuki — perspektywy.
I tak jak zawsze — to od odbiorcy zależy jak daleko chce w tym wszystkim zabrnąć.
Posługując się przykładem filmów: możemy chcieć obejrzeć Hitlerjunge Quex albo Jud Süß nie mając absolutnie nic wspólnego z neonazizmem albo antysemityzmem — traktując je jako interesujące (co NIE znaczy, że wartościowe) spojrzenie na kulturę XX wieku i procesy myślowe ludzi w tamtych czasach. Tak samo możemy rozmawiać na poważnie o “narodowo-socjalistycznym black metalu” jednocześnie uważając, że to absurdalnie głupi pomysł.
Odbieranie sobie możliwości wchodzenia w dialog ze sztuką, czyli najbardziej niesamowitym i unikatowym dla naszego gatunku sposobem ekspresji emocji, jest strzałem w stopę — czymś, co z radością w Nowoczesnym Dyskursie Kulturowym zresztą notorycznie robimy i przewiduję, że skończy się to w najlepszym wypadku bardzo źle. W najgorszym: tragicznie.
Wychodzenie z założenia, że chwalenie czegokolwiek, co zawiera w sobie chociażby posmak kontrowersyjnych treści automatycznie równa się akceptowaniu, chwaleniu i propagowaniu tych treści jest nie tylko durne — to lobotomia, którą sami sobie radośnie aplikujemy.
Ogłupiamy się — na własne życzenie — tylko po to, żeby było nam miło, łatwo i przyjemnie.
Słuchanie black metalu oznacza czasami zgodę na obcowanie ze sztuką tworzoną przez ludzi w jakiś sposób “zaburzonych”. Wartość podróżowania do szalonych mózgów każdy musi sobie rozważyć osobiście — tak samo jak to, czy w ogóle obchodzi go artysta stojący za muzyką, której słucha albo treści, które przekazuje.
Popularność netfliksowego Dahmera — ponad miliard (!) godzin wbite w ciągu 60 dni od premiery — albo podcastów o mordercach (jedna trzecia Amerykanów słuchająca podcastów słucha true crime) wskazuje jednak na to, że szalone mózgi nas po prostu interesują.
Ale poza czystą ciekawością i dobrym storytellingiem w tego typu materiałach interesuje nas jednak jeszcze jedna rzecz — cytując za drugim linkiem:
Oglądanie programu telewizyjnego lub słuchanie podcastu pozwala również kobietom „radzić sobie z tym strachem w sposób, który mogą kontrolować” (…)
„Możesz wyłączyć telewizor, zamknąć laptopa lub zamknąć książkę” (…) "To sposób, w jaki doświadczasz strachu. Przeżywasz niektóre z tych uczuć, ale w sposób, w którym masz kontrolę.”
Podobnie jest z muzyką, ale to temat, do którego dotrzemy pewnie w innym odcinku. Wracając do meritum —
Black metal można traktować jak płótno — nośnik emocji, pomysłów, idei, rozkmin, czy tam po prostu czegokolwiek, co interesuje artystów, którzy go tworzą. Nazwa i tradycja zobowiązują, żeby były to rzeczy (z braku lepszego określenia pod ręką) związane z ciemną stroną czegokolwiek, co tam ktoś sobie wybierze jako obszar swoich zainteresowań.
Słuchanie tego jest więc równoznaczne z decydowaniem się, żeby w tych rozkminach w jakiś sposób — ale zawsze (wstępnie) PASYWNY sposób — uczestniczyć. Niezależnie od tego jakie treści by się w muzyce nie pojawiały, zawsze pozostanie ona tylko i wyłącznie niewinnym zestawem dźwięków, które ktoś zarejestrował.
I nic, ale to nic, nie jest w stanie tego zmienić, bo muzyka jest tylko formą sztuki i nawet jeżeli ktoś zrobi coś strasznego “pod wpływem” jakichś dźwięków albo po to, by stworzyć jakąś płytę, to natychmiast powinniśmy przestać rozmawiać o muzyce, a zacząć rozmawiać o problemach psychicznych, które do tego “czegoś strasznego” doprowadziły (ORAZ ewentualnej odpowiedzialności karnej).
W jednym z odcinków House’a pada stwierdzenie, że:
“But information is incapable of harm in and of itself — ideas are neither good nor bad but merely as useful as what we do with them. Only actions can cause harm.”
I podpisuję się pod tym wszystkimi kończynami, z małym tylko doprecyzowaniem, którego w serialowym dialogu zabrakło, że każda idea, każdy pomysł potrzebuje też odpowiedniego miejsca i kontekstu, żeby sensownie funkcjonować.
Black metal NIE jest muzyką, która ma jakąś niesamowitą siłę rażenia — nikt normalny go przecież nie słucha. Może się o niego otrzeć, polubić jego “vibe” jak już się go gdzieś przypadkiem usłyszy, ale no żeby już cokolwiek więcej, to trzeba chcieć.
To nie jest tak, że jak się wejdzie do Biedronki, to będzie tam lecieć nowa Mgła, a ktoś w radiu o 16 puści ludziom Behexen, żeby im było przyjemnie w korkach kwitnąć. Mówimy o ekstremalnym metalu, który trafia co najwyżej na soundtracki arthouse’owych filmów, a czasami do jakichś galerii sztuki nowoczesnej — ale no mówimy też o metalu, który sporą część swojej energii poświęca na to, żeby ludzi od siebie odstraszyć albo ich do siebie zrazić. No i głupio jest narzekać, że jak się łapę w ogień wsadzi, to potem może trochę boleć.
Black metalu słucha się, bo chce się go słuchać. Jeżeli chce się coś z niego przy tym wyciągnąć, to jest on po prostu wdzięcznym, jak i wiele innych gatunków sztuki, nośnikiem idei. Odpowiednim — bo, jak wspominałem na przykładzie podcastów, bezpiecznym — miejscem i kontekstem, w którym można zapoznać się z różnymi pomysłami (a potem zrobić z nimi, co tylko uważamy, chociażby wyśmiać).
Owszem, czasami okazuje się, że w multiwersum się coś srogo pomieszało i wtedy na przykład zespół Watain — mający na koncie demo zatytułowane Go Fuck Your Jewish “God” — jest w stanie dostać szwedzkie Grammy, ale no tego typu sytuacje to raczej wyjątki od reguły i doskonały przykład tego jak zręcznie mainstream potrafi neutralizować sztukę, która jeszcze chwilę wcześniej mogła się komuś wydawać “niebezpieczna”. Ale no to jeszcze inny temat.
Nie ma zresztą sensu wiele pisać o sile rażenia treści antychrześcijańskich w muzyce, bo dowolna sekcja komentarzy poświęcona papieżowi na Wykopie jest bardziej bluźniercza niż większość nagranego kiedykolwiek black metalu. Wynika to między innymi z tego, że black metal radośnie niesie ze sobą jedną z największych tradycji metalu jako gatunku muzyki, czyli eskapizm, a pisanie publicznie, że Święty Jan Paweł wiedział o molestowaniu dzieci przez księży jest krzyczeniem ludziom w twarz o tym, że rzeczywistość jest bardziej przerażająca od fikcji.
A ludzie, tak generalnie, nie lubią mierzyć się z rzeczywistością.
Dlatego też bluźnierstwa marki Deathspell Omega — których trzeci album nazywa się “Jeśli będziesz szukać Jego pomnika, rozejrzyj się dookoła” i opiera się na traktowaniu chrześcijaństwa poważnie — są w moim świecie o wiele bardziej interesujące niż jakieś bzdury o sodomizowaniu zakonnic na ołtarzach czy inne gówniarskie brednie.
Przyznam, że póki co moje “upraszanie się na różne sposoby o zapamiętanie, że nie jestem nazistą, etc.” jest w tym tekście dosyć zawoalowane. Przejdźmy więc do tego tematu w sposób bardziej oczywisty.
Tak — black metal, poza różnymi innymi problematycznymi rzeczami, porusza też czasem treści związane z wszystkim, co aktualnie wrzuca się hurtem do worka neonazizmu. Tak — black metal jest czasami grany przez nazistów. Tak —black metal… i tym podobne. Nikt temu nie zaprzecza, wszyscy widzieli już memy z Burzum.
Ale no, po pierwsze, zgodnie z tym wszystkim, co już napisałem, to w sumie dziwiłbym się, gdyby było inaczej, bo nienawiść do drugiego człowieka jest przejawem “ciemnej strony” naszego świata i ideą, którą bardzo łatwo (i bezpieczniej!) jest przekuć w sztukę — łatwo jest wyładować swoje emocje w tekście piosenki, trudniej (i raczej bezsensownie) jest ryzykować więzieniem za przekuwanie słowa w czyn.
Po drugie, też zgodnie z tym, co pisałem: słuchanie muzyki nagrywanej przez nazistów nie oznacza zgadzania się z nimi w czymkolwiek — i tak samo jak człowiek może być ciekawy muzyki nagrywanej przez Charlesa Mansona, tak samo może interesować się tym, co nagrywają nowocześni naziści.
Po trzecie, już osobiście, wydaje mi się, że żeby black metal był naprawdę interesujący, przynajmniej w moim rozumieniu tej muzyki, to nie może wychodzić z perspektywy strachu — a masowe ideologie pokroju nazizmu rodzi przede wszystkim strach i trauma.
Erich Fromm w “Ucieczce od wolności” stwierdza, że:
(…) człowiek współczesny, uwolniony od więzów pre-indywidualistycznego społeczeństwa, które zapewniając mu bezpieczeństwo ograniczało go zarazem, nie zyskał wolności w sensie pozytywnego urzeczywistnienia swego indywidualnego „ja” – a więc ekspresji swych intelektualnych, uczuciowych i zmysłowych możliwości.
Wolność, mimo że przyniosła mu niezależność i władzę rozumu, uczyniła go samotnym, a przez to lękliwym i bezsilnym. Owa izolacja jest nie do zniesienia i ma on do wyboru albo ucieczkę przed brzemieniem wolności ku nowym zależnościom i podporządkowaniu, albo dążenie do pełnej realizacji wolności pozytywnej, która opiera się na jedyności i niepowtarzalności człowieka.
I jako, że to książka skupiająca się przede wszystkim na popularności nazizmu jako ideologii, to siłą rzeczy musiał dotrzeć do wniosku, że:
Przerażona jednostka szuka czegoś albo kogoś, do kogo mogłaby się przywiązać, niezdolna jest już dłużej być swoim własnym, indywidualnym “ja”, desperacko usiłuje pozbyć się go i poczuć znowu bezpieczna, zrzuciwszy to brzmię własnego “ja”
Co z kolei wiąże się z następującą analizą:
"W filozofii autorytarnej koncepcja równości nie istnieje. Charakter autorytarny może czasami używać słowa “równość" albo umownie, albo ponieważ odpowiada to jego celom. Ale nie ma ono dla niego prawdziwego znaczenia ani wagi, ponieważ dotyczy czegoś, co leży poza zasięgiem jego emocjonalnego doświadczenia. Według niego świat składa się z ludzi mających władzę i tych, którzy jej nie mają, z lepszych i gorszych. Na podstawie jego sadomasochistycznych dążeń doświadcza tylko dominacji lub podporządkowania, ale nigdy solidarności. Różnice, czy to płci, czy rasy, są dla niego zawsze znakami wyższości lub niższości. Różnica, która nie ma takich powiązań, jest dla niego nie do pomyślenia."
Co mnie osobiście prowadzi zawsze do otchłani niezrozumienia, w której po prostu muszę zacząć się zastanawiać w jaki sposób to działa, że ideologie manifestujące na zewnątrz siłę jednostki — niech będzie to narodowy socjalizm, ale też zakony magiczne — są tak często ideologiami opartymi na hierarchiach, w których warunki zawsze dyktuje jakiś samiec alfa.
W każdym razie, wydaje mi się, że problem “nazizmu w black metalu” jest problemem niezbyt interesującym — w najbardziej ekstremalnych przypadkach to po prostu poziom “bluźnierstwa” podobny do “tradycyjnego” wywrzaskiwania jakichś bzdur o Szatanie.
O wiele ciekawszym tematem jest funkcjonujące w obrębie black metalu nowoczesne alt-right, które ma się zresztą generalnie całkiem dobrze wszędzie, gdzie człowiek nie spojrzy.
I nie, nie mówię o neonazistowskich zakonach magicznych — i tu wybaczcie dygresję ale no MUSZĘ się tym podzielić, bo od paru dni kisnę ze śmiechu:
…Mówię o tym, że wszechobecność alt-right w naszej kulturze nie jest czymś, co da się rozpatrywać przez pryzmat muzyki i nijak nie powinniśmy w dyskusję na jego temat black metalu wciągać. Black metal jest nośnikiem informacji —
To, co dla mnie jest w tej kwestii interesujące, to… yyy, kolejny cytat z Fromma:
"Innym problemem jest badanie pobudek psychologicznych nie twórcy doktryny, ale grupy społecznej, do której jego doktryna przemawia. Wpływ jakiejkolwiek doktryny czy idei zależy od stopnia, w jakim odpowiada ona psychicznym potrzebom w strukturze charakteru tych, do których jest kierowana. Tylko jeśli idea odpowiada potężnym potrzebom psychologicznym pewnych grup społecznych, stanie się ona potężną siłą w historii."
Wydaje mi się, że kiedy faktycznie pochylimy się nad tym, co manifestacje nowoczesnego świata w sztuce lub kulturze — po Lewej oraz po Prawej stronie — próbują przekazać, tylko nie do końca potrafią w akceptowalny dla wszystkich sposób, to znajdziemy tam dużo ciekawych rzeczy do rozkminienia.
Ale no nie będę teraz się nad tym rozwodzić, tym bardziej, że wiele już przecież napisano o takich tematach jak kryzys męskości, europejski kryzys migracyjny, przedśmiertne konwulsje późnego kapitalizmu, cancel culture I TAK DALEJ I TYM PODOBNE.
Więc no podsumowując:
Wydaje mi się, że myśli innych ludzi — o ile przedstawione są w sensowny sposób, a takim jest według mnie na przykład sztuka — zasługują na to, żeby wejść z nimi w jakąś interakcję. Nawet jeżeli się z tymi ludźmi w żadnej kwestii nie zgadzamy, nawet jeżeli te ich przemyślenia są koszmarnie durne, to wciąż jesteśmy w stanie zobaczyć w nich to, co naprawdę ważne, czyli człowieka.
Myśli i działania nie biorą się znikąd. Tworzenie sztuki transgresyjnej jest działaniem, które ma jakiś powód i coś na celu — i wydaje mi się, że przynajmniej przez chwilę warto się nad tym powodem i celem zastanowić.
Jednocześnie, kiedy działania wykraczają poza bezpieczny kontekst sztuki i stają się czymś realnym, to ostatecznie pytaniem, które jako jedyne ma według mnie wartość, jest proste: dlaczego?
Co się stało, co się wydarzyło w życiu człowieka, że wszedł w interakcję akurat z jakimś konkretnym intelektualnym wirusem i dlaczego ten wirus wygrał walkę? Co możemy zrobić, żeby spróbować już do czegoś takiego więcej nie dopuścić?
Rozwiązaniem nigdy nie było, nie jest i nie będzie dążenie do tego, żeby było nam za wszelką cenę tylko i wyłącznie miło i przyjemnie — czyli prosta recepta opierająca się na paleniu książek (co na przykład nowoczesna radykalna “lewica” robić po prostu UWIELBIA na przykład za pomocą cancelowania wszystkiego, co jest dla niej ideologicznie brzydkie).
Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie: rozwiązaniem będzie moment, w którym nauczymy się ze sobą rozmawiać.
Wierzę przy tym, i podkreślę to jeszcze raz, że idee same w sobie nie mają możliwości wyrządzenia nikomu krzywdy — krzywdę może wyrządzić tylko i wyłącznie to, co z nimi zrobimy ALBO krzywda została już wyrządzona skoro ktoś na “szkodliwe” idee w ogóle w swoim życiu trafił.
Nie wydaje mi się, żeby Nowoczesny Dyskurs Kulturowy, opierający się na chęci chronienia ludzi przed dowolnymi niekomfortowymi ideami (i winna temu jest zarówno strona Prawa jak i Lewa), mógł przynieść jakiekolwiek sensowne rezultaty: wręcz przeciwnie, będzie generował tylko większą polaryzację między nami, nie rozwiązując przy tym podstawowych problemów, które do tej polaryzacji prowadzą.
Przypomina mi się też świetny fragment z wywiadu z Deathspell Omega, którzy nie ujawniają swojego składu i zostali parę lat temu "anulowani”, bo podejrzewa się, że ich wokalistą jest gość udzielający się w rasistowskich zespołach:
Mniejsza część współpracowników naszego kolektywu — powiedzmy, że część drugiego kręgu — która została zaproszona do udziału ze względu na niezwykłe talenty muzyczne, angażuje się w ziemską politykę, ale reprezentuje przy tym zupełnie przeciwne bieguny politycznego spektrum, co czyni z nich politycznych wrogów nie do pogodzenia. Gdyby nie dialog na gruncie transgresyjnej sztuki, prawdopodobnie strzelaliby do siebie nawzajem. To napięcie nas interesuje.
Jest to także echo bardziej skomplikowanych czasów — czasów, w których przyjaciele z dzieciństwa, komunista Aragon, gaullista Malraux i faszysta Drieu La Rochelle, nigdy nie wyrzekając się swoich (ideologicznych) walk, w których nie mogło dojść do zgody, przez lata nie tracili też zdolności do szczerego i głębokiego dialogu oraz podziwu dla swoich umiejętności.
Zbierając materiał, robiąc research do tych tekstów, zabrnąłem — i ciągle docieram — w przeróżne dziwne miejsca. Nie są one miłe i przyjemne, ale nie oczekuję że będą. Naczytałem się o mordercach, neonazistowskich zakonach nawołujących do gwałtów w ramach inicjacji magicznej i pedofilach, a nawet nie skończyłem przebijać się przez źródła i płyty, które “wypada przesłuchać” i jeszcze trochę mi to zajmie.
I chociaż często jest to obrzydliwa podróż, to wydaje mi się, że jest DLA MNIE wartościowa chociażby dlatego, że jestem w stanie (w kontrolowany i bezpieczny sposób!) spotkać się z przemyśleniami i zjawiskami, z którymi w innym wypadku bym się pewnie nie spotkał — a nic, co ludzkie, nie jest mi obce — i z którymi nigdy nie wszedłbym w wewnętrzny dialog.
A warto było wejść w ten dialog chociażby dlatego, żeby być w stanie łatwiej znaleźć i sprecyzować swoje granice: jasno określić moment, w którym docieram do “typie, idź się leczyć” albo “ciekawe, kiedy policja wjedzie ci na chatę”.
No i wreszcie jestem też w stanie skonfrontować się ze swoją własną hipokryzją i mam możliwość, żeby zadać sobie pytania, na które nawet nie wiem czy istnieją dobre odpowiedzi.
Ale mogę chociaż spróbować znaleźć moje odpowiedzi.
Nie słuchałem w życiu black metalu (w sumie jakiegolwiek metalu) ale ta seria artykułów jest niesamowicie ciekawa, myślałem, że będzie to po prostu opis epok w black metalu ale wchodzisz w temat zdecydowanie głębiej i zachęcasz do spróbowania czegoś czego nigdy wcześniej nie rozważałem, dzięki!