[Black Metal #15] Trochę radości z okazji Wielkanocy 🙏
Autor wyjeżdża z krótką egzemplifikacją problemu grania black metalu radośnie.
Zdarzyło mi się już w tych postach twierdzić, że “black metal w durach” to nie black metal i na potrzeby tej serii przyjmuję, że “dury” oznaczają po prostu “granie go na wesoło”. To z reguły raczej wystarczające wyjaśnienie dla ludzi, którzy nigdy instrumentu w rękach nie mieli, ale jednocześnie jest z nim pewien problem — czasami mamy do czynienia z durami, które mimo wszystko brzmią smutnawo. Czy też może raczej: nostalgicznie. A jednocześnie dosyć ciepło w tej nostalgii. Albo…
I tak dalej, i tym podobne. Odbieranie muzyki jest czysto subiektywną sprawą i jakiekolwiek teorie wykorzystywane przy jej tworzeniu służą raczej do umiejętnego kierowania emocjami słuchacza, a niekoniecznie osiągania zamierzonego rezultatu ze stuprocentową skutecznością — gdybyśmy wiedzieli jak to robić, to armie wszystkich krajów zrzucałyby na miasta JBL-e dostrojone na “tak smutne, że sami się zabijcie” zamiast marnować hajs na bomby.
Stwierdzenie, że “dur = wesoły” jest potężną redukcją, która jest taką trochę teorią muzyki dla dzieci — ale no jak w większości przypadków działa, to nie ma co szaleć z wchodzeniem w szczegóły. Ne nasze potrzeby możemy uznać, że bardzo długo w black metalu nie używało się akordów i skal durowych (wesołych), a wszystko leciało po prostu w molach (smutnych) i wszyscy byli z tego stanu rzeczy zadowoleni.
W pewnym momencie jednak komuś się palec na gitarze omsknął i wyszło coś interesującego — niekoniecznie pasującego do standardu, ale jednak na tyle blisko niego, żeby się tym nie przejmować. No i tak to zresztą działa, że czasem wystarczy dodać jeden wesoły akord i rozwiązać go na smutno, żeby ten smutek w dźwiękach był jeszcze bardziej uderzający. Czasem można mieć trzy wesołe akordy i wrzucić jeden smutny, żeby zabolało. Różne rzeczy można robić. I całe takie gadanie, a konkretnie grzebanie w teorii muzyki, ostatecznie i tak doprowadzi nas do tego, że wszystko jest relatywne, nic nie ma sensu, rób co chcesz, jesteś zwycięzcą. Na każdą zasadę można znaleźć kontrprzykład, do wszystkiego można się doczepić i wszystko można podważyć — ostatecznie zostaniemy więc z tym, na co już wskazałem, czyli pytaniem: “A jak ty to odbierasz, co czujesz jak tego słuchasz?”
O emocjach w black metalu pisałem już dawno temu więc nie będę się powtarzać, ale no wydaje mi się, że im dalej w tej serii będziemy oddalać się od lat 90., tym ważniejsze będzie podkreślenie, że black metal w rozumieniu, którego ja się trzymam i zawsze trzymać będę, oznacza muzyką mroczną/konfrontacyjną/smutną/dowolną, byle tylko znajdowała się po ciemnej świata stronie (🤡).
Jest to bardzo szeroka definicja, bo zaraz pojawi się ktoś, kto rzuci jakimś podchwytliwym pytaniem typu A CO Z NOSTALGIĄ PRZECIEŻ JEST MI CZASEM JEDNOCZEŚNIE MIŁO I SMUTNO? i stwierdzi tym samym, że Amerykanie kopiujący bezmyślnie francuskie Alcest grają black metal i będzie pozamiatane.
Z mojej perspektywy temat nostalgii w muzyce wygląda tak, że jeżeli słuchasz akurat black metalu i brzmi ci to wszystko trochę zbyt podobnie do jakiegoś potencjalnego kawałka Lany Del Rey, tylko że z przesterami, to prawdopodobnie tak naprawdę nie słuchasz akurat black metalu:
Ale no rozkmina tej całej nostalgii, czy w ogóle depresyjnego black metalu to materiał na bardzo długaśny post, a temat pewnie się będzie w tej serii od czasu do czasu przewijał, więc nie będę teraz się rozwodzić, żeby nie uciekać za daleko od tego, co właściwie chcę wam dzisiaj podrzucić.
A podrzucić chcę fajną ciekawostkę, która idealnie temat molowe-durowe obrazuje.
Otóż, zdziwiłem się pewnego dnia strasznie, kiedy na płycie “Mare” norweskiego Kampfar (która z niewiadomych przyczyn zaskakująco bardzo mi się podoba, chociaż teoretycznie nie powinna) usłyszałem cholernie absurdalny riff. Wesoły taki. Zupełnie nie w stylu poprzednich utworów. Taki całkowicie z innej bajki. Zerknąłem na playlistę — i faktycznie, był to bonus track na koniec. Jeden z poprednich kawałków… tyle, że zagrany w durach.
Oryginalny kawałek do smutnych nie należy, jest raczej energetyczny i “pogański”, więc no zachęcam do odpalenia chociaż pierwszego riffu, bo właśnie w nim różnica jest kolosalna:
I teraz dla porównania odpalcie sobie fragment tego:
Słychać, prawda?
Jeżeli przejechaliście całość albo przynajmniej pół, to zauważyliście też pewnie, że nie wszystko jest wesołe — są momenty, które się prawie nie zmieniły. Które dalej brzmią “black metalowo”, ale kontekst całości się mimo wszystko mocno zmienił przez ten początek i przez decyzję o tym, żeby nie jechać cały czas w smutnej skali minorowej, tylko wskoczyć na wesołe dury.
I świetne to jest też właśnie dlatego, że momentami zmiany są teoretycznie niewielkie: nie wszystko musi brzmieć od razu jakby było ciśnięte od początku do końca na ukulele, żeby od razu mówić o “graniu w durach”.
No i też wrzucam to tutaj, bo
jak dla mnie, na czysto muzycznym poziomie, granie w ten sposób — albo raczej: czynienie z takiego grania treści swojej muzyki — to nie jest granie black metalu;
będę się prawdopodobnie właśnie do tego, co się w tym kawałku wydarzyło, wielokrotnie odwoływać w przyszłości, bo właśnie na takich patentach (chociaż z reguły nie aż tak wulgarnie) budowany jest zaskakująco często “blackgaze”, który część ludzi wciąż uporczywie próbuje wrzucać do worka z black metalem.