[Black Metal #7] Ezograżynizm, czyli black metal jako nośnik emocji
Autor zaprasza do wspólnego otwierania czakr.
Szybki search w Google mówi mi, że odwieczna debata “serce czy rozum” nie została jeszcze rozwiązana, dlatego mając za sobą odcinek na temat racjonalnego rozumienia black metalu niestety nie możemy też odpuścić sobie zrobienia jajek na mjentko, czyli ROZMOWY O EMOCJACH.
I żeby nie było za łatwo, to coś czuję że ten aspekt blacku rozleje nam się na kilka postów, bo im więcej o tym myślę, tym bardziej widzę z jak wielowątkową rzeczą mamy do czynienia, ale no cóż, przecież nigdzie nam się nie spieszy!
Kluczem do wszystkiego w tym temacie wydaje mi się to, że Black metal funkcjonuje w różnych “trybach”, czy też może raczej na różnych polach ekspresji emocjonalnej. Brzmi to strasznie, wiem, ale no tłumaczy się to generalnie samo przez się, bo po prostu jak grasz piosenki o mordowaniu chrześcijan to grasz je trochę inaczej niż piosenki o majestacie transylwańskich lasów.
Ktoś nieogarnięty w gatunku zwróci uwagę, że rozpiętość tematyczna jest w tych przykładach dosyć spora — i będzie mieć rację, bo ostatecznie black metal może i ma jakieś tam ustalone ramy brzmieniowe (od lat notorycznie nadwyrężane i łamane, co sprawia, że gatunek nieustannie ewoluuje), ale w praktyce jedną z jego najważniejszych cech rozpoznawczych jest jego warstwa emocjonalna — a co do tego, jaka ma konkretnie być, to też zgody żadnej nie ma, więc no 🤷
Pisałem o tej warstwie emocjonalnej górnolotnie w tym odcinku, ale wreszcie dotarliśmy do momentu, w którym warto przekazać to bardziej konkretnie.
Otóż —
Black metal jest w pewnym stopniu muzyką ilustracyjną — i między innymi dlatego trudno jest oderwać od niego całą tą jego teatralną otoczkę (znaną w memicznej formie jako malowanie się jak pandy i bieganie po lasach). To właśnie ta otoczka sprawia, że twórcy są w stanie lepiej nakierować słuchaczy na to, co chcą za pomocą swojej muzyki przekazać — ma ona zmniejszać szum komunikacyjny, który w przypadku tak ekstremalnych środków wyrazu po prostu czasami musi wystąpić.
O tym jaki rodzaj emocji black metal może przekazywać i co może ilustrować porozmawiamy kiedy indziej — na ten moment załóżmy, że to po prostu kwestia wypracowywanej od lat konwencji i ogólnie to wiadomo w sumie tyle, że nie może być radosny i związany z “pozytywnymi” aspektami czegokolwiek (bo od tego jest death metal, zwany przez pierwszych ideologów black metalu pieszczotliwie “life metalem” 🤡).
Black metal jest po prostu muzyczną formą “ciemnej strony” dowolnego tematu, który sobie weźmiemy na warsztat — więc praktycznie z wszystkiego w jakiś tam sposób da się zrobić black metal.
Ta “ciemna strona” jest i była bardzo często sprowadzana do szeroko pojętego “zła”, ale no “zło” jest rozumiane w tym gatunku tak luźno, że niewiele się od równie abstrakcyjnego pojęcia “ciemnej strony” różni, więc no nie ma co się zamykać w sztywnych definicjach, które niczego nie definiują.
Zasadnym pytaniem w tym momencie jest: “czym to się różni od wszystkich innych mrocznych pierdoletów — przecież był już, nie wiem, Slayer?”.
Różni się generalnie tym, że black metal zaczął przybierać konkretny kształt (a raczej konkretne kształty) kiedy zdecydował się stanąć w kontrze do wszystkiego, co działo się w dawnych czasach na scenach gitarowej muzyki ekstremalnej. Nie był negatywną reakcją na jedną konkretną rzecz: był negatywną reakcją na WSZYSTKO.
Mówimy o końcówce lat 80., kiedy pierwsze skrzypce w hardcore’owej muzyce gitarowej grał thrash metal, death metal, oraz w różne strony ewoluujący punk rock — przy czym tylko punk rock był silnie związany z jakąkolwiek ideologią, a konkretnie z lewą stroną spektrum politycznego (i tak, z pełną świadomością popełnianej zbrodni, wrzucam w tym momencie Minor Threat, Amebix i Napalm Death do tego samego worka co The Clash).
Thrash i death przeskakiwały sobie natomiast przez satanizm, horrory, gore, nazistów i całą resztę tego, co tam jest potencjalnie niewygodne mentalnie dla normalnego człowieka, ale rzadko który zespół traktował te rzeczy na poważnie — albo, przyparty do muru i wprost zapytany, kategorycznie odcinał się od jakiejkolwiek “wiary” w to, co światu przekazuje. To były tylko historyjki, które opowiadano, bo pasowały do ostrej muzyki. Wystarczyło przeczytać w encyklopedii o Josefie Mengele i proszę, w sam raz był z tego temat na “opowieść” zamkniętą w paru minutach muzyki, do której można na jakimś festiwalu machnąć głową albo spokojnie pić piwerko.
Black metal, kiedy już zaczął się formalizować, wszedł w ten klimat cały na czarno i stwierdził: “dobra, a co będzie jak potraktujemy te mroczne rzeczy chociaż trochę na poważnie?”.
Na tyle poważnie, oczywiście, na ile poważnie traktować mogą je zbuntowani nastoletni chłopcy, bo to oni budowali ramy wczesnego black metalu.
W poprzedni odcinku rozważaliśmy brzmienie black metalu w kontraście do innych podgatunków — no i teraz docieramy do tego, że black, jak już znalazł swoje brzmienie, to musiał znaleźć też swoją treść, która będzie do tego brzmienia pasować. I ta też musiała kontrastować z resztą.
Oczywiście to nie było tak, że ktoś tam siedział i kminił co i jak będzie do siebie pasować: po prostu dzieciaki grały muzykę podszytą sporym ładunkiem emocjonalnym, a że nasze emocje mimo wszystko są dosyć logiczne, to nie bardzo jest się czemu dziwić, że wyszło jak wyszło.
Siłą rzeczy ekstremalna muzyka wymagała ekstremalnych treści — na to JAKICH treści już złożyło się to, w jaki sposób historia gatunku się potoczyła i kto dyktował na początku jego istnienia warunki.
Tutaj, w ramach demitologizacji, warto przypomnieć, że Euronymous z Mayhem we wczesnych wywiadach częściej zwracał uwagę na ciuchy niż jakąś konkretną ideologię:
Euronymous: "Wszystkie trendy prędzej czy później umrą i z radością będę witał śmierć deathmetalowych modnisiów, którzy są według mnie tylko pozerami. Myślę i mam nadzieję, że za rok na scenie zostaną tylko prawdziwi ludzie, a reszta wróci do disco czy czegoś, czego słuchali zanim 'odkryli' Morbid Angel. Chciałbym zobaczyć scenę, gdzie muzyka jest czymś strasznym i złym, czego zwykli ludzie się boją, a grający ją muzycy na scenie wyglądają jak Hellhammer czy stare Sarcofago, kolce i łańcuchy rządzą! Scena musi być także niedostępna dla zwykłych idiotów. Powinna być tylko dla ekstremalnych ludzi.
Slayer Zine #8, 1990
W każdym razie: to była na początku muzyka wściekłej, zbuntowanej młodzieży, głównie z klasy średniej. Przy okazji, z różnych powodów, szybko stała się też muzyką ludzi z autentycznymi problemami psychicznymi (np. dlatego, że ekstremalna sztuka przyciąga ludzi potrzebujących ekstremalnych “doznań”).
Black metal był początkowo niewinną ekspresją młodocianego gniewu. Ta ekspresja jednak — przez to, że zmieniła się w faktyczną scenę zrzeszającą masę przeróżnych osób — potrafiła nie tylko dynamicznie się rozwijać w różnych kierunkach, ale też wybuchać na przeróżne sposoby.
Jednocześnie, jako że była to scena zainteresowana złem, to naprawdę niewiele było trzeba, żeby ktoś wewnątrz powiedział “sprawdzam”. Pojawili się więc liderzy i zachowania stadne, zaczęło się wzajemne nakręcanie do przekraczania norm społecznych, pojawiła się po prostu subkultura, która — wciąż, bardzo często tylko deklaratywnie — wspierała szalone sposoby ekspresji szalonych umysłów, które się do niej przytuliły.
Wszyscy słyszeli o płonących norweskich kościołach i większość słyszała o tym, że Vikernes z Burzum zamordował Euronymousa z Mayhem — a to przecież tylko część historii black metalu. Ale no nie historią się jednak dzisiaj zajmujemy. Zajmujemy się emocjami.
Oczywistością jest, że celem każdego gatunku muzyki jest jakieś tam oddziaływanie na emocje odbiorcy, ale też każdy gatunek cechuje się jakąś paletą emocji, którą ze sobą niesie ORAZ intensywnością tych emocji.
Ekstremalne gatunki muzyki, siłą rzeczy, powstały między innymi po to, żeby oddać za pomocą dźwięków bardziej ekstremalne spektrum emocji niż było to możliwe za pomocą innych środków. W sensie: jeżeli chcesz zamknąć w dźwiękach nienawiść, to zrobisz to lepiej za pomocą ciężkiego metalu niż country — bo o ile country może nieść nienawiść w tekście, tak niekoniecznie dasz komuś w twarz sonicznie na gitarze akustycznej.
PODSTAWOWA rozpiętość emocjonalna black metalu, skategoryzowana zgodnie z jakąś tam psychologiczną makietą, w ogromnym skrócie, wygląda mniej więcej tak:
I generalnie na takiej podstawie — czy też na podstawie dowolnej innej jakoś pogrupowanej listy emocji — można sobie rozrysować konkretne “spektra emocjonalne”, w których od lat sytuują się black metalowe płyty ORAZ, co za tym idzie, podgatunki tej muzyki, bo każdy już chyba zauważył, że są to emocje mocno ze sobą kontrastujące.
Najbardziej typowy black metal będzie się cały świecił na czerwono, a folkowe blacki o wikingach będą czerpać więcej z kolumny radosnej niż ze smutnej — ale wypadałoby, żeby coś z czerwieni wzięły, bo inaczej niewiele w nich tego blacku zostanie (więc robiąc viking black warto chociaż pośpiewać np. o rozłupywaniu czaszek chrześcijanom toporami czy czymśtam w tym stylu).
Są to emocje, które mogą mieć w sobie muzycy, ale też których katalizatorem może być black metal jako zestaw dźwięków — z reguły bardzo łatwo jest powiedzieć, że mamy do czynienia z kolejnym wściekłym albumem, albo z kolejnym depresyjnym nudzeniem, albo z kolejnym entuzjastycznym folkowym wychwalaniem dzielnych wikingów.
Czasami pojawiają się oczywiście mniej sprecyzowane klimaty: wtedy mamy do czynienia z muzyką ilustracyjną, po której prowadzi nas albo całkowicie subiektywny odbiór… albo okładka, teksty i cała ta dodatkowa teatralna otoczka, o której już wspominałem.
To, co jest jednak niesamowite w black metalu, to pozwolenie na to, żeby emocje przekazywać na przeróżne sposoby — muzycy odbijają przecież na przykład “smutek” od swoich własnych przeżyć i interpretują go w muzyce zupełnie inaczej niż inni. Podobnie jest z masą innych emocji, co prowadzi, w skrócie, do tego, że mamy do czynienia z nieustannie ewoluującym materiałem, który nieustannie odkrywa się na nowo. Bo i postrzeganie emocji, odczuwanie emocji, czy wreszcie sposoby wyrażania emocji to kwestie mocno subiektywne, a i przy okazji też pokoleniowe.
Black metal korzysta też mocno z tej tabelki — czyli przykładowego spektrum emocjonalności reakcji, jakie chce wywoływać u słuchaczy:
Pierwszy kontakt z tą muzyką powinien znaleźć się po lewej stronie — powinniśmy nie mieć pojęcia z czym mamy do czynienia, być w szoku, dziwić się, że takie coś w ogóle istnieje.
Wtedy, jeżeli spodobało nam się to, co słyszymy, powinniśmy przeskoczyć do drugiej złotej kolumny. Niektóre płyty mogą wprawić nas w zachwyt, w zdumienie, zmieszanie, czy po prostu zainteresować. To już całkowicie od nas zależy i jeżeli jesteśmy gdzieś w tym spektrum, to wszystko idzie gładko.
Natomiast — idealnie by było, zgodnie z podejściem z wczesnych lat 90., gdyby wszyscy, którzy się do słuchania tej muzyki “nie nadają” trafili do szarej strefy na obrazku powyżej. Czyli bali się tego, z czym mają do czynienia. Tego jednak w XXI wieku nie ma co oczekiwać, bo aktualnie prędzej wstawimy w tą szarą strefę cyniczną reakcję typu “nie zesraj się” i przejdziemy do innego filmiku na YouTubie, niż cokolwiek poczujemy, ale no cóż — czasy się zmieniają.
No i naturalnie docieramy do tego momentu, kiedy pojawia się pytanie PO CO tego słuchać.
Otóż, no, na takim najbardziej bazowym poziomie, który łatwo się spina z wszystkim, o czym rozmawialiśmy do tej pory — dokładnie z tego samego powodu, dla którego słucha się dowolnej innej ekstremalnej muzyki i obcuje z “trudną” i “ciężką” sztuką.
Dla jakiegoś rodzaju emocjonalnego katharsis.
Niektórzy mogą chcieć cokolwiek poczuć i potrzebują silnych bodźców. Inni po prostu w ten sposób wyładowują napięcie. Wśród tych drugich, jeżeli black metal zadziała, to — z lekką podśmiechują — wylądują gdzieś na tym spektrum emocjonalnym: