Z powodu specyfiki tematu i długości tego posta wskoczymy od razu na głęboką wodę — a skoro na każdym zebraniu jest taka sytuacja, że ktoś musi zacząć pierwszy, to w tym akurat przypadku warto zacząć od czegoś, co z góry nakreśli nam jakieś wstępne ramy tego, po czym będziemy się poruszać.
Otóż na początek rozmawiać zaczniemy o pierwszym z tych trzech albumów:
Si Monvmentvm Reqvires, Circvmspice (2004)
“Jeżeli będziesz szukać jego pomnika, rozejrzyj się.”
Fas - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum (2007)
“Prawo boskie - idźcie, wy potępieni, w ogień wieczny.”
Paracletus (2010)
“Paraklet”
Są znane jako “trylogia”, co w oczywisty sposób sugeruje, że mamy na nich do czynienia z “trójcą”, co w równie oczywisty sposób — biorąc pod uwagę gatunek muzyczny i tematykę — prowadzi nas (w kolejności chronologicznej ich wydania) do:
Ojca
Syna
Ducha Świętego
Ale też, mając w głowie Georgesa Bataille — o którym wspominałem w poprzednim odcinku a do którego jeszcze na pewno dotrzemy w przyszłości — musimy odwrócić ten koncept. W ten sposób docieramy do tego, że w praktyce słowa przewodnie tych albumów (także w kolejności chronologicznej) to:
Diaboł
Człowiek
Bestia
Ważne jest jednak to, że nie mówimy o prostym negatywie konceptów — to nie tak, że skoro motywem przewodnim pierwszej płyty jest Diaboł, to “teraz tutaj wszystko będzie o Diable i nara”. Skoro wszystkiemu, co robiło wtedy Deathspell, w jakiś sposób patronował Bataille, to razem z nim wszystkiemu patronował też ten krótki moment, w którym skrajności funkcjonują jednocześnie w jednej przestrzeni. Bóg funkcjonuje z Diabłem w jednym momencie — jakby byli, przynajmniej przez chwilę, tym samym, oraz jakby jednego nie dało się zrozumieć bez drugiego.
No ale zanim zacznę na poważnie, to specjalnie dla maniaków zespołu którzy zaraz mi to wytkną, wspomnę, że owszem, w wywiadzie dotyczącym “Si Monumentum” sami muzycy mówią, że:
teksty na "SMRC" dotyczą istoty ludzkiej, jej biosfery/biotopu i interakcji z niesamowitymi mocami inherentnymi dla Szatana, których promieniowanie nieodwracalnie wpływa i zmienia ludzkie dzieła, wizje, a ostatecznie ludzki cel.
Ale dosłownie wszystkie ich płyty dotyczą istoty ludzkiej, jej biosfery/biotopu i interakcji z niesamowitymi mocami inherentnymi dla Szatana, więc no nie traktuję tej wypowiedzi jako jakiegokolwiek klucza do konkretnie “Si Monumentum”.
Zajmijmy się więc Diabołem
Zaczniemy od pierwszej płyty z trójcy nie tylko dlatego, że tak będzie łatwiej, ale też dlatego, że najpierw musimy zdefiniować parę rzeczy — a przede wszystkim co właściwie Deathspell ma na myśli mówiąc o Diabole, bo jest to postać centralna w całej ich twórczości.
Jednym z ładniejszych obrazków w tekstach na “Si Monumentum” jest fragment o tym, że “serce zgubionego/straconego anioła jest w ziemi”. W jednym z wywiadów Deathspell stwierdza nawet, że “te kilka słów prawie całkowicie wyjaśnia okładkę”.
Ludzie szybko zauważyli, że ten motyw pochodzi z wiersza Elizabeth Barrett Browning — “A Drama of Exile” — ale jako, że nie widziałem jeszcze w sumie nigdzie w kontekście Deathspell wyjścia poza fragment, w którym te słowa padają, to zerknijmy na wszystko, co prowadzi do tego konkretnego sformułowania.
Tłumaczenie jest koślawe, bo moje, ale przynajmniej dla przejrzystości usunąłem entery.
Akcja “A Drama of Exile” zaczyna się chwilę po tym, jak Adam i Ewa zostają wygnani z Raju. Lucyfer stoi samotnie i raduje się tym, czego dokonał. Mówi sobie:
Moi wygnani, mój zastępie! Radujcie się w szczelinach Gehenny. Ziemia ma wreszcie swoich wygnańców — pozbawionych nadziei tak samo jak my, kiedy utraciliśmy imperium niebios. Rozpalcie się radością i dymem z waszych gwałtownych, radosnych okrzyków — płynącym przez szpary jej trzęsących się fundamentów — deformujcie i niszczcie! Niech wznoszą się kłęby waszych ognistych zemst! Zaciemniajcie oblicze białych niebios szydząc z nich odejściem od chwały i łaski!
To trochę pozycjonuje ten wiersz w tradycji Miltona, według którego Szatan w pojedynkę przekroczył otchłań (w drodze z piekieł na Ziemię) żeby pójść na zwiady i utorować drogę swoim zastępom, które w piekle w tym czasie przygotowują się na wojnę. Ale wojny nie będzie: zamiast bić się po raz kolejny z Niebem (i przegrać) wyszło na to, że Ziemia ma o wiele więcej do zaoferowania.
My, upadając, podczas gdy przeznaczenie nas dusi, ciągniemy ze sobą w dół wszystko. Niech oni pilnują reszty swoich aniołów, bo kto jest bezpieczny przed upadkiem kiedy ON nie ratuje nikogo? Gdzie jest Adam? Czy przebaczenie może ożywić tego biedaka? Król Ogrodu, Obraz Boga, stracił swoje królestwo. (…)
Tutaj pojawia nam się z kolei już pierwszy sygnał tego, gdzie w tym wszystkim jest Bóg — a konkretniej to, że go nie ma. A raczej: jest, ale milczy. Nie ingeruje. Nikogo nie chroni bezpośrednio, a przez to każdy jest potencjalnym grzesznikiem i każdy może upaść: nawet człowiek, stworzony na jego obraz i podobieństwo.
Na koniec tego diabelskiego monologu z nieba schodzi Gabriel i zaczynają dyskutować. Gabriel snuje narrację, że dopóki Lucyfer się po Ziemi pląta, to Ziemia jest stracona i tym podobne. Lucyfer na to stwierdza, w jednym z ładniejszych momentów wiersza, że:
Oto dzielna ziemia, przygotowana i gotowa na grzech i cierpienie. (…) Wkrótce zasiejemy ją gęsto grobami tak zielonymi, a nawet zieleńszymi od jej drzewa poznania. Będziemy mieli cyprys za drzewo życia i rzucać będzie nam piękniejszy cień. Zabudujemy ją i zasłonimy cieniem miast i piramid — i świątyniami, jeśli cię to ucieszy. Będziemy mieć uczty i pogrzeby, zabawy i wojny, aż krew i wino wymieszają się i wypłyną poza jej krawędzie.
I, dobry Gabrielu (lubicie to słowo w niebie), ja też mam siłę -
Siłę by na Niego patrzeć i nie czcić Go,
Siłę by od Niego upaść i nie wołać do Niego,
Siłę by być we wszechświecie, a jednak Nie być ani Bogiem, ani jego sługą.
Czerwony znak wypalony na moim czole, który mi zarzucasz, jest znakiem od Boga, że nie kłaniam się Bogu. Znakiem garncarza na jego dziele, że dobrze brzmi po uderzeniu. Ja i ziemia możemy znieść więcej rzuconych w nas przekleństw.
I no bardzo dużo ważnych rzeczy się w tym miejscu dzieje, ale na nasze potrzeby w tej chwili kluczowe jest to, że mamy tu też do czynienia z różnicą opinii i perspektyw — Gabriel nie tyle nie chce, co raczej nie jest w stanie zrozumieć, że to co osiągnął Lucyfer jest w ogóle możliwe.
Dodatkowo — widzimy też, że Lucyfer (niekoniecznie otwarcie, ale w logice wypowiedzi można do tego dotrzeć) interpretuje swój upadek jako wypełnienie woli Boga. Jakby był stwórcy potrzebny i został wybrany oraz naznaczony do realizowania tej woli: woli Oskarżyciela, Przeciwnika i całej reszty tradycyjnie przypisywanych mu ról.
Gabriel stwierdza znowu “O nieszczęsna Ziemo, o zrujnowany aniele!”, na które to określenie siebie Lucyfer odpowiada:
I co z tego! Ja WYBRAŁEM tę ruinę; wybrałem ją z mojej woli, nie z posłuszeństwa. Co robię, robię z mej woli, a nie posłuszeństwa — i przewyższam w ten sposób twoją koronę moją rozpaczą. Mój smutek mnie koronuje. Wróć do nieba, I zostaw mi ziemię, która jest moja z racji jej ruiny, jak ja jestem jej z racji mojego buntu!
Ważne tu jest w sumie, że Lucyfer w stu procentach godzi się z konsekwencjami swoich decyzji — ten smutek przewija się po raz kolejny w wierszu i kontynuuje też tradycję melancholijnego Diaboła z Miltona i reszty, którzy ten wątek przechwycą. Generalnie im dalej od boskiego światła, tym smutniej — bo w sumie warto pamiętać, że ludzie, którzy o tych rzeczach pisali nie kwestionowali istnienia boskiego światła, szli raczej z logiką wydarzeń i obrazów: im dalej, tym chłodniej. Lucyfer zdecydował się być od tego światła daleko. Ktoś musiał!
Gabriel nawiązuje do tego wszystkiego, o czym pisałem wyżej, mówiąc:
Duchu pogardy! Mógłbym nawet powiedzieć: nierozsądku! Mógłbym powiedzieć, że kto rozpacza, działa; że kto działa, współdziała z Bożymi relacjami ustanowionymi w czasie i przestrzeni; że kto wybiera, przyjmuje coś dobrego co Bóg uczynił możliwym; że kto żyje, przestrzega prawa Stwórcy życia...
Ale Lucyfer nie chce słuchać:
Odpuść! Nie mów więcej, Gabrielu! Czy jeśli wstanę i uderzę czołem w krystaliczne zadaszenie stworzeń będzie to oznaczało, że powinienem uznać, że jestem zbyt wysoki by stać i dlatego muszę siedzieć? Siądź ty!
Gabriel odpowiada tutaj przepięknym “ja klęczę”. No wspaniałe to jest!
Ale no świetne jest też dla mnie to, że oni tak naprawdę mówią tutaj o dwóch różnych rzeczach i Lucyferowi nie chce się z Gabrielem dyskutować, bo widzi, że Gabriel nie jest w stanie ogarnąć tego, co się dzieje. Jest robocikiem, zaprogramowanym do konkretnego postrzegania rzeczywistości, podczas kiedy Lucyfer się z tego wyrwał.
Chwilę gadają, zahaczają o Adama i Ewę, po czym Gabriel pyta: “Czy wiesz coś o ich przyszłości?”, na co Lucyfer stwierdza:
Tylko tyle, że bez błogosławieństwa (łaski), zło będzie mnożyć się i rosnąć.
Co jest super dobrym wątkiem, który warto zapamiętać, bo wkrótce dotrzemy niechybnie do Lutra i tam spędzimy trochę więcej czasu przy podobnym zdaniu.
Ostatecznie Lucyfer kończy rozmowę tymi słowami:
Dosyć już powiedziano. Jak sosna w północnych lasach zrzuca ciężar śniegów rosnąc po trochu co noc, tak, dążąc do moich celów, odrzucam twoje rady. Żegnaj, Gabrielu! Pilnuj swojej służby; ja osiągnę swoją wolę.
I może w przyszłości, gdy mędrcy będą marszczyć swe potężne brwi nad burzą i walką — otaczającą ich zewsząd by wzburzyć ich gładką męskość i przełamać wspaniałymi światłami przerywanej nadziei ich ludzki strach i krzywdę — dostrzegą serce zgubionego anioła w ziemi.
No i proszę, mamy to wreszcie. Jak widzicie: kryje się w tym wierszu trochę więcej niż by się mogło wydawać.
Elizabeth żyła między 1806 a 1861, a ten wiersz napisała w okolicach 1844 — nie są to więc przemyślenia przesadnie nowe i świeże, ale powołanie się akurat na coś takiego w bardzo przyjemny sposób obrazuje metodę działania Deathspell: mogli wykorzystać cytaty z dowolnego znanego powszechnie i wciąż czytanego masowo literata, a zamiast tego wzięli fragment z kogoś, o kim w takiej na przykład smutnej Polsce nikt normalny nie słyszał.
Browning jednak jest ważna dlatego, że robi w swoim tekście coś, czego nie zrobił na przykład Milton (1608-1674) w swoim “Raju Utraconym”. Można nawet czytać jej wiersz jako sequel albo spin-off Miltona — u niego poznajemy motywacje Diaboła do tego, żeby ludzi ukatrupić, a u Browning widzimy co się wydarzyło chwilę później. Fantastyczne jest swoją drogą to, że zarówno Milton jak i Browning nie dali rady poprowadzić swojej narracji w interesujący sposób, kiedy pisali o Adamie, Ewie i aniołkach — ziewać się chce natychmiast. Idealnie to Blake (1757-1827) podsumował mówiąc:
“Zważcie: Milton dlatego w okowach pisał, kiedy o Bogu pisał i Aniołach, a wolnym był, gdy o Diabłach pisał i Piekle, bo był Poetą prawdziwym, ze stronnictwa Diabła, choć o tym nie wiedział.”
William Blake: “Małżeństwo Nieba i Piekła”
I w tym fragmencie dodatkowo świetnie widać w jaki sposób działają i działać będą odniesienia typu Deathspell — ich Diabeł może manifestować się w najdziwniejszych, najbardziej nieoczekiwanych miejscach. Autorzy, którzy nie mają z nim pozornie nic wspólnego, mogą okazywać się jego pierwszorzędnymi wyznawcami.
Deus Absconditus
W wierszu Browning, trochę później, Ewa przyznaje, że po zjedzeniu owocu patrzyła w niebo i widziała Trony i inne, ale nie widziała tam Boga. I no to też jest absolutnie kluczowa kwestia — kluczowy aspekt boskości — w twórczości Deathspell, czyli koncepcja Boga Nieujawnionego.
To paradoks, który należy podkreślić: tam, gdzie człowiek kłamie na temat tego, co stara się ukryć, Bóg zdaje się zasłaniać to, co chce ujawnić.
Éléonore Dispersyn: “God's Adversary in the Philosophy of Revelation”
W tym miejscu musimy zająć się na chwilę Marcinem Lutrem — tak, tym od przybijania swoich tez na drzwiach kościoła — bo to u niego cały ten motyw się dosyć potężnie rozwija.
Luter wychodzi z założenia, że droga do — powiedzmy — zbawienia przebiega tylko i wyłącznie dzięki Wierze (sola fide) i Łasce (sola gratia). Wiara jest konieczna jako krok pierwszy, bo tylko przez nią jesteśmy w stanie dostąpić Łaski. Jeżeli tego brakuje, to pozostajemy grzesznikami, bo niewiele sami z siebie możemy i nieważne jak dobrze byśmy życia nie prowadzili, to i tak nic nam z tego nie przyjdzie:
Przeto prawdę zawierają te dwa zdania: dobre uczynki nie czynią człowieka dobrym, lecz dobry człowiek spełnia dobre uczynki. Złe uczynki nie czynią człowieka złym, lecz zły człowiek spełnia złe uczynki. (…) Dobre uczynki towarzyszą dobrej osobie i od niej pochodzą. Chrystus mówi tak: "Nie może dobre drzewo rodzić złych owoców, ani złe drzewo rodzić dobrych owoców".
Jasne zaś jest, iż nie owoce rodzą drzewa, ani drzewa nie rosną na owocach, lecz odwrotnie: drzewa rodzą owoce, a owoce rosną na drzewach. Jak więc najpierw muszą być drzewa przed owocami (…) tak samo najpierw sama osoba ludzka musi być dobra lub zła, zanim wykona dobry lub zły uczynek; to nie uczynki czynią człowieka złym lub dobrym, lecz on sam wykonuje swoje uczynki złe albo dobre.
Nie mamy wolnej woli i nasze czyny nic nie znaczą — wszystko, co robimy, jeżeli nie wierzymy (i nie dostępujemy Łaski) jest grzeszne. Najpierw musimy stać się dobrzy.
“Czekaj, co? Jak to nie mamy wolnej woli?”, ktoś mógłby zapytać, gdyby go to obchodziło. Otóż:
(…) wolna wola to jest zdolność rozróżniania, a następnie i zdolność wyboru, wprawdzie wyboru tego co dobre, jeżeli ją wspiera łaska, zdolność zaś wyboru tego co złe, jeżeli łaski nie ma (…)
wolna wola, z własnej swej mocy nic innego nie może, jak tylko upaść, i do niczego nie jest zdolna jak tylko do grzeszenia . Stąd też Augustyn w II księdze "Przeciwko Julianowi" zwie wolę raczej "niewolną", aniżeli "wolną".
Sola gratia!
Smutek tego wszystkiego polega też tym, że “gdy zaczynasz wierzyć, jednocześnie zaczynasz rozumieć, że wszystko co w tobie jest, jest karygodne, jest grzechem, jest godne potępienia” i wtedy — w tej absolutnej rozpaczy, która z tego wynika — człowiek dopiero dociera do tego, że “potrzebny ci jest Chrystus, który za ciebie cierpiał i zmartwychwstał, abyś wierząc w Niego, przez wiarę stał się innym człowiekiem, gdy darowane ci zostały wszystkie twoje grzechy a ty usprawiedliwiony zostałeś przez zasługi cudze, mianowicie samego jedynie Chrystusa.”
To jest kosmiczna ironia, o której więcej za chwilę, ale no zatrzymajmy się tu jeszcze, bo to jest potężny i porażający temat — warto więc go wyjaśnić, słowami samego Lutra, trochę bardziej. Otóż zwraca nam uwagę na to, że Pismo dzieli się na dwie części — przykazania i obietnice.
Przykazania uczą wprawdzie dobrych rzeczy, ale nie wykonuje się zaraz tego, co jest nauczane - wskazują one bowiem, co powinniśmy czynić, lecz nie obdarzają mocą do działania, są zaś ustanowione po to, aby ukazać człowiekowi jego samego, przez co ma on poznać swoją niezdolność do czynienia dobra i zwątpić w swoje siły. Na przykład jest przykazanie "Nie pożądaj" (2 Mojż. 20,17), które przekonuje nas wszystkich o tym, że jesteśmy grzesznikami, skoro nikt nie może nie pożądać, co zresztą byłoby wbrew wszelkim wysiłkom. (…)
Ale:
Gdy tedy przykazania odsłonią przed człowiekiem jego słabość i napełnią go trwogą (…) wówczas prawdziwie upokorzony i unicestwiony we własnych oczach nie znajdzie w sobie nic, co by mogło go usprawiedliwić i zbawić. Wtedy pojawia się druga część Pisma - obietnice Boże, które zwiastują chwalę Bożą, i mówią: (…) wierz w Chrystusa, w którym masz obietnicę łaski, sprawiedliwości, pokoju, wolności i wszystko to mieć będziesz jeśli uwierzysz. Jeżeli zaś nie uwierzysz, nic mieć nie będziesz.
NO I TAK SIĘ ŻYJE NA TEJ RADOSNEJ PLANECIE.
Kolejnym aspektem, który wreszcie trzeba poruszyć, jest więc rozdwojenie jaźni Boga, które każdy jest w stanie dostrzec w Biblii i jego działaniach. Luter właśnie na to wszystko wprowadza wyciągane od m.in. Augustyna tematy i dociera do rozróżnienia między bogiem objawionym (deus revelatus) a bogiem nieobjawionym (deus absconditus).
O ile tego pierwszego możemy poznać w Piśmie Świętym, bo właśnie tam nam się objawia (sola scriptura!), tak ten drugi w ogóle nie powinien nas interesować, bo czym my w ogóle jesteśmy, żeby się tym zajmować. Jeszcze przegniemy pałę i do nas zejdzie i zacznie nam, jak Hiobowi, coś o krokodylach opowiadać. Luter mówi:
(…) należy inaczej rozprawiać o Bogu czy też o woli Bożej nam zwiastowanej, objawionej, udzielającej się i czczonej, a inaczej o Bogu nie zwiastowanym, nie objawionym, nie udzielającym się, nie czczonym. Nic nas więc nie obchodzi, w jakiej mierze Bóg jest ukryty i nie chce, abyśmy Go znali.
Więc no mamy nie pytać. Zamiast tego:
Woli tej nie należy dociekać, lecz z czcią ją uwielbiać, jako nader najczcigodniejszą tajemnicę Bożego majestatu zastrzeżoną tylko dla niego jedynie, a nam niedostępną i zakazaną (…)
Pamiętacie fragment z początku tego rozdziału — o paradoksie? Że “tam, gdzie człowiek kłamie na temat tego, co stara się ukryć, Bóg zdaje się zasłaniać to, co chce ujawnić”? No to Luter ma świetny fragment o tym, czego chcą dwie sprzeczne ze sobą wole boskie:
Wiele czyni Bóg, czego nam w swoim słowie nie ukazuje, wiele także chce, czego nam w swoim słowie nie ukazuje, że tego chce. Tak nie chce śmierci grzesznika, mianowicie według słowa, lecz według owej niezbadanej woli chce jej.
Na to wszystko Luter wychodzi z założenia, że “jebłem to jebłem, nie ma co drążyć” i rekomenduje po raz kolejny po prostu brak zainteresowania bogiem-którego-nie-możemy-poznać, bo po co interesować się czymś, co nijak nie jest w stanie/nie chce się z nami skomunikować?
My zaś musimy teraz rozpatrzyć słowo, a pozostawić ową niezbadaną wolę. Winniśmy bowiem kierować się słowem, a nie ową niezbadaną wolą. Któż zresztą mógłby kierować się całkowicie niezbadaną i niepoznawalną wolą? Wystarczy wiedzieć tylko, że istnieje w Bogu pewna niezbadana wola.
Co mamy z tym zrobić?
Należy więc Boga pozostawić w jego majestacie i w jego istocie, z takim bowiem nie mamy nic do czynienia, ani też nie chciał On, abyśmy z nim jako takim mieli cośkolwiek do czynienia.
Czy, jako ludzie świata ciekawi, się tego zalecenia posłuchamy? I czy Deathspell Omega się tego słucha? Oczywiście, że nie. Wręcz przeciwnie — cała ich twórczość przypomina próbę rozkminienia o co temu Ukrytemu Bogu właściwie może chodzić. No i jak można się spodziewać: nie są to raczej obrazki miłe i przyjemne.
Idąc dalej
Ale wróćmy do Diabła, bo w przeciwieństwie do Lutra i jego rozkmin na temat Boga, Browning nam tematu nie załatwiła — ciągle nie dotarliśmy do tego, co ten Diaboł w ogóle ma robić i po co istnieje. No i dobrze się składa, że w jednym z wywiadów ludzie z Deathspell sami powołują się na Schellinga, bo u niego faktycznie można znaleźć coś, co ślicznie pasuje do ich twórczości i nadaje jej ładny kontekst.
Irytujące jest jednak to, że żyjemy w kraju, który jest intelektualną dupą Europy i znalezienie czegokolwiek sensownego na temat filozofii i sztuki XIX i XX wieku — a przynajmniej takiej, która nie jest absolutnym mainstreamem lub polską martyrologią — łatwe być, oczywiście, nie może. Bo widzicie, jeżeli — jak ja — języków obcych żadnych poza angielskim nie znacie i kupicie sobie “Philosophy of Revelation” na Amazonie, bo oczywiście po polsku nigdy całe nie wyszło, i przebijecie się przez te setki stron typowego dla niemieckich filozofów bełkotu, to okaże się, że tłumaczenie urywa się dokładnie tam, gdzie miało się na poważnie zacząć to, co was interesuje. Możecie więc albo odszukać te rozdziały w niemieckim wydaniu i przejechać je translatorem (nie warto, bo to dalszy ciąg takiego samego bełkotu jak cała reszta Schellinga), albo poszukać ludzi, którym płacą za to, żeby im się chciało przedstawiać ten bełkot w jakiejś zrozumiałej formie. No i traficie na dwa teksty w necie — po francusku.
Czasami będę je cytować z podaniem źródła, czasami nie, ale no jak zobaczycie coś niepodpisanego w cudzysłowie w tym rozdziale, to będzie pochodziło z pracy Éléonore Dispersyn albo Alexandry Roux. A jako, że to tłumaczenia z francuskiego na angielski a potem na polski, to nie będzie idealnie.
Ale przynajmniej, jako że chcę opowiedzieć wam coś o tych ideach, to naprawdę cieszę się, że ktoś wykonał za mnie część pracy w objaśnianiu takiego pierdolenia:
“He who, in divine form, was like God, in place of God, empties himself of his godhood [and] subordinates his extra-divine Being to God as a creatural (creatürliches) (Becoming Human). The divine sublates its extra-divinity (death); the natural potence dies. By taking on a Being of its own opposite the Father, following the extra-divine Being, it could not remain with the anti-divine Being without incurring the wrath of God, making itself an accomplice and, being both innocent and guilty, drawing the penalty of this Being to itself.”
Schelling, F.W.J.. Philosophy of Revelation (1841–42) and Related Texts (pp. 311-312). Spring Publications. Kindle Edition.
Od razu jednak uprzedzam, że jak coś się będzie w tych moich tekstach w kwestii Schellinga nie zgadzać, to zrzucam z siebie odpowiedzialność — I did my best. Nie powołujcie się na mnie w razie czego i jak chcecie, to przejdźcie tę drogę sami xD
Ale no przechodząc do sedna.
W ogromnym skrócie: Schelling uważa, że Bóg chce, żeby Diaboł istniał — bo wykorzystuje go jako narzędzie do osiągania swoich celów. To “poprzez niego Bóg wystawia człowieka na próbę” i w ten właśnie sposób “diabeł jest wrogiem nie Boga, ale stworzenia, które osiąga swój szczyt w człowieku”. Widzimy to zresztą dosyć klarownie chociażby w księdze Hioba.
Tylko, no, jakie są te boskie cele? Otóż “Bóg rozpoznaje w Szatanie moc niezbędną dla swojego własnego objawienia”. I poza masą różnych rzeczy, które z tego wynikają, chodzi po prostu o to, że Diabeł musi istnieć po to, żeby manifestować dobro poprzez kontrast ze złem. W sensie: w człowieku musi istnieć zło, a przynajmniej musi mieć on możliwość czynienia zła, żeby dobro mogło się gdzieś objawić.
“Bóg reprezentuje zarówno rzeczywistość dobra, jak i potencjał zła. Rzeczywistość wybranego dobra równa się potencjałowi nie wybranego zła.
Z kolei ludzie uosabiają rzeczywistość zła, która wciąż posiada potencjał dobra. Realizacja preferowanego zła zatem nie eliminuje możliwości dobra”.
Luigi Pareyson, podobno w “Ontologie de la liberté”
Zło jest praktycznie nieograniczone w zasięgu swojego działania — znajdujemy w nim “ogólną destrukcję, obejmującą wszystko, co materialne” więc “nawet czułość i zmysłowość mogą stać się okrucieństwem”. Nie jest ono jednak absolutne — bo “(…) Szatan staje się wrogiem do pokonania gdy zrozumie się dlaczego istnieje, a zwłaszcza kiedy pozna się środki do jego pokonania i przezwyciężenia.”
I generalnie można się czepiać, że Schelling — pisząc chociażby o tym, że “wolność człowieka, nawet jeśli może mieć katastrofalne skutki […] może być także najbardziej płodną produktywnością i że w każdym przypadku lepsze jest wolne zło niż narzucone dobro i ryzyko buntu niż posłuszna uległość” — jak i większość mu podobnych zapomina o tym, że to Bóg własnymi ręcyma zesłał na ziemię chociażby Potop, ale możemy mu to chyba wybaczyć, bo przecież musiał dokonać jakiejś tam edycji w tekście, który jako całość nie ma sensu, żeby mu chociaż trochę tego sensu nadać.
Możemy mu wybaczyć tym bardziej, że sam zwraca uwagę na ten problem z kaprysami boskimi, bo:
Czy jednak najbardziej dotkliwą boską ironią nie jest powierzenie Szatanowi (…) kluczowej roli objawiciela (…) dobra ukrytego pod złem, które mieszka w każdym z nas? Czy nie można zastanawiać się, czy wielkim manipulatorem nie jest Szatan, ale sam Bóg, który objawia się tylko pośrednimi drogami? Schelling przyznaje dwuznaczność boskiej woli, która chce i poszukuje kryzysu i zła, aby wydobyć dobro, zamierzone jako jedyna rzeczywistość. Stąd wyrasta jego idea pozytywności Szatana (…).
Tutaj docieramy do gorzkich wniosków:
Ironia o której mówimy, emanująca od Boga, polega właśnie na tym, że pozwala diabłu nieustannie ścigać człowieka, aby wypełnić swoje dzieło samobjawienia. W tym kontekście należy rozumieć tożsamość diabła i 'tajemnicy Boga': mówi się, że drogi Boże są niezgłębione; być może bardziej trafne byłoby powiedzenie, że są one ukośne, wysoce paradoksalne, wręcz diabelskie!
I no właśnie tutaj kryje się bardzo ważna rzecz dla twórczości Deathspell — to “przymierze Boga z Szatanem — choć ma na celu ujawnienie tego, co w nas najlepsze, a kryje się pod najgorszym — przedstawia przerażający aspekt, ponieważ (…) w człowieku walka dobra ze złem jest ryzykowna, gdyż rzeczywistość zła w nim zdaje się go skazywać raczej niż ratować”.
Krótko mówiąc: jesteśmy w dupie — a raczej zostaliśmy skazani na to, żeby być w dupie.
Podsumowując:
Diabeł chce dzielić, i leży to w jego naturze, aby chcieć dzielić. Ale Bóg chce czegoś innego, dając wolną drogę swojemu gniewowi, diabelskiej woli: chce objawić się ludzkim oczom. Diabeł chce, aby zło było objawione, i leży to w jego naturze, aby chcieć sprowokować to objawienie. Ale Bóg chce czegoś innego, pozwalając mu w ten sposób prowokować zło: chce objawić się całkowicie w człowieku; chce, aby człowiek wyczerpał możliwe, chce, aby całe zło, do którego człowiek jest zdolny, zostało jako takie doświadczone, odkryte, odsłonięte; chce, aby dobro lśniło, aby dobro było wspaniałe; chce, aby podział został dokonany między potwierdzonym złem a dobrem; chce, aby zło odłączyło się od dobra, aby oba nie były już jak nierozróżnialne, splątane, niejasne; chce, innymi słowy, aby wszystko zostało rozstrzygnięte, aby wszystko zostało objawione, aby wszystko zostało dopełnione.
Diabeł jest instrumentem boskiej ironii.