[Black Metal #25] Porozmawiajmy o Mayhem po raz pierwszy
Autor wreszcie zebrał się do czegoś konkretnego.
W mojej chronologicznej podróży przez black metal przebiłem się wreszcie przez 2019, a co się z tym wiąże, także przez ostatnią dużą płytę Mayhem. I chociaż materiał na ten tekst generalnie miałem, bo “Daemon” znałem wcześniej, to chciałem sprawdzić czy moja opinia na temat tego albumu się jakkolwiek zmieni, kiedy usłyszę go w kontekście progresu gatunku i zespołu.
Niestety moja opinia się nie zmieniła, może nawet trochę pogorszyła, ale no mam teraz przynajmniej jakiś tam osobisty obraz Całości, czyli odświeżone informacje o tym, jak było kiedyś i jak Mayhem doszło do tego, gdzie jest teraz, oraz jak to się wszystko ma do czasów, w których ich płyty wychodziły.
I tym wszystkim właśnie się zajmiemy w tym (i następnym) odcinku. Jeszcze tylko disclaimer na start:
Nie będę marnować ani waszego, ani swojego czasu, na opowiadanie historii i debatowanie o kontrowersjach, które przez lata narosły wokół Mayhem — jest tego w internecie tak dużo, że nie ma sensu się powtarzać. Wspomnę czasem o czymś z biografii muzyków, ale po informacje o samobójstwie Deada i morderstwie Euronymousa odsyłam jednak w jakiekolwiek inne miejsce.
No więc tak…
Mayhem nie wydało w swojej 40-letniej karierze ZŁEJ płyty studyjnej. Wydało natomiast trzy albumy, z mojej perspektywy, genialne (oraz równie niesamowitą koncertówkę).
Jak się nad tym chwilę zastanowimy — i jeżeli ktokolwiek ma ochotę przyjąć ten punkt widzenia — to już na tym etapie widać, że nie mamy do czynienia z zespołem zwyczajnym. To nie jest tak, że przełomowe albo niesamowite albumy nagrywa się łatwo i że każdy jest w stanie to zrobić. Na jakieś 2500 przesłuchanych przeze mnie od rozpoczęcia tej serii płyt black metalowych do momentu pisania tego tekstu na pełną dychę w ocenie zasłużyło tylko 54.
I 4 z tych 54 należą do Mayhem.
Jednocześnie moja główna refleksja, chyba niezbyt kontrowersyjna, na temat tego zespołu jest następująca: jakość muzyki Mayhem jest bezpośrednio zależna od ich gitarzysty.
Hellhammer jest maszyną, ale mógłby go prawdopodobnie zastąpić dowolny podobnie kompetentny perkusista, Necrobutcher niewiele na tym swoim basie robi, a wokalistów o totalnie odmiennych od siebie stylach przez ten zespół przewinęło się tylu, że trudno w nich doszukiwać się jakiegoś czynnika faktycznie definiującego DNA kapeli. To gitarzysta odpowiada za Mayhem — i to on musi być w stanie narzucić reszcie swoją wizję oraz wykorzystać ich umiejętności do jej zrealizowania.
Jednocześnie — im lepsza kreatywna chemia pomiędzy gitarzystą a wokalistą, tym lepsze rzeczy ostatecznie wyjdą.
Ale od początku.
Deathcrush (1987)
Nie będziemy zajmować się demówkami i rehami, bo nie warto — nic na nich nie słychać, a co miało zostać z nich wyniesione i tak wypłynęło później w lepszych wersjach. Traktuję je raczej jako kolekcjonerskie ciekawostki niż coś, do czego bym kiedykolwiek wrócił.
Kluczowe w tym momencie historii jest to, że zespół stworzyły w 1984 roku trzy osoby:
Gitara: Øystein “Euronymous” Aarseth
Bas: Jørn “Necrobucher” Stubberud
Perkusja: Kjetil Manheim
Jedynym wokalistą z tej ery, który nas interesuje, jest dorzucony do składu później Sven-Erik Kristiansen znany lepiej jako Maniac.
Z materiałów, do których się dogrzebałem, obrazek wychodzi mi taki, że kreatywną siłą Mayhem był od początku jego działania Euronymous — oraz to, że dogadywał się świetnie z Manheimem na płaszczyźnie muzycznej. Ani jeden, ani drugi, nie był zainteresowany graniem po prostu ciężkiego metalu. Interesowało ich szukanie w tym metalu czegoś ciekawego — przekraczanie jego granic w stronę coraz większej muzycznej ekstremy.
To sformułowanie niesie jednak za sobą wiele różnych kontekstów, które jednocześnie Mayhem przez lata budowały i niszczyły — bo ekstremum w muzyce można poszukiwać na wiele różnych sposobów. Od aspektów wizualnych (stąd nacisk na stylówę w black metalu), przez aspekty — że tak powiem — behawioralne (stąd zainteresowanie niebezpiecznymi ideologiami, religiami czy po prostu chuliganka), kompozycyjne (stąd poszukiwanie nowych sposobów grania), aż po brzmieniowe (stąd charakterystyczna dla starego black metalu brzmieniowa piwnica). I pewnie sporo tego można by jeszcze wymieniać.
Nie wszystko było interesujące dla wszystkich więc skład Mayhem przez lata, siłą rzeczy, ewoluował.
Warto jednak zwrócić uwagę na to, że ekstrema jest kierunkiem, a nie drogą — drogą jest sama idea ciągłego przekraczania granic w tym, co można w muzyce robić1. I Mayhem, do pewnego momentu, było w tych poszukiwaniach bezkompromisowe.
W każdym razie — na etapie “Deathcrush” mamy do czynienia z zespołem, który stawia swoje pierwsze kroki i niekoniecznie ma do powiedzenia coś naprawdę ciekawego. Ja uwielbiam ten minialbum, bo był jednym z moich pierwszych zetknięć z black metalem i pasuje mi w nim wszystko: brudne brzmienie, świetne, proste riffy i te absolutnie genialne, szalone wokale.
Nie jest to jednak rzecz, pod względem konstrukcji muzyki, prawdziwie przełomowa — co najwyżej krok w odpowiednią stronę. W sensie policzcie sobie dwa hiciory, czyli tytułowy “Deathcrush” i “Chainsaw Gutsfuck”, a zobaczcie, że nie dość że będzie tam 5/4 to jeszcze pojawią się nawet faktyczne zmiany tempa!
NATOMIAST już na samym początku tej EPki dzieje się coś bardzo interesującego.
Legenda głosi, że młody Euronymous tak bardzo chciał wrzucić na “Deathcrush” coś od Tangerine Dream, że kiedy podczas wizyty w Niemczech pocałował klamkę i nie dostał się do Conrada Schnitzlera, postanowił spać pod jego drzwiami. W końcu idol młodego metalowca się zlitował, wpuścił dzieciaka do środka, porozmawiał, a ostatecznie wręczył jakiś utwór ze swojego archiwum niewykorzystanej muzyki. Inna wersja mówi, że po prostu dogadali się listownie. Wybierzcie co wolicie.
Niemniej — dzięki temu, że Euronymous uwielbiał Tangerine Dream — “Deathcrush” otwiera kawałek skomponowany przez Schnitzlera, który podobno do tej pory można usłyszeć jako intro na ich koncertach.
Nie piszę o tym bez powodu — chcę zaznaczyć przede wszystkim, że Euronymous nie był metaluchem, który słuchał tylko i wyłącznie metalu. Jak wspomina Ivar Bjørnson z Enslaved, który miał 13 lat kiedy wpadł do prowadzonego przez lidera Mayhem sklepu z płytami:
“Euronymous introduced us to Tangerine Dream and all the 70s synth bands. We’d ask if he had any new metal in and he’d go, ‘Fuck that, it’s boring! Check out this prog album.’”
'Aggression, but also fragility': how Norwegian black metal grew up
I jeżeli ktoś jest wciąż nieprzekonany, że Euronymous miał szersze horyzonty muzyczne niż — prawdopodobnie — większość metalowców, to jednym z najbardziej interesujących filmików związanych z Mayhem, jakie można znaleźć w internetach, jest to:
Czyli Euronymous i Manheim bawią się doskonale grając, tak właściwie, cholera wie co. Jak mówiłem: świetnie się dogadywali.
Na “Deathcrush” nie słychać jeszcze muzycznie efektów tych ich zabaw — może poza służącym za intro do “Pure Fucking Armageddon” fragmentem, w którym Manheim gra swoją kompozycję na rozstrojonym pianinie:
Na “Deathcrush” słychać przede wszystkim hołd złożony klasyce metalu z lat 80 i trochę prostych, autorskich pomysłów. Możliwe, że już by coś tam się pojawiło, gdyby nie to, że Mayhem było podobno tragiczne pod względem logistycznym: jedna z legend mówi, że ciągle byli bez hajsu, a do tego nie byli w stanie znaleźć salki więc przez prawie rok nie grali prób.
Ale chwilę później w końcu znaleźli miejsce do grania, swój własny styl, oraz niesamowitego wokalistę.
Live In Leipzig (1990-1993)
Dziwaczne datowanie tego wydawnictwa2 bierze się stąd, że realia ówczesnego black metalu opierały się na wysyłaniu sobie kaset i przegrywaniu tych kaset wszystkim zainteresowanym. Materiał z koncertu Mayhem w Lipsku krążył więc po świecie niezależnie od tego, czy ktoś go faktycznie oficjalnie wydał (co wydarzyło się w 1993), czyli prawdopodobnie wszyscy, którzy mieli go usłyszeć i się nim zainspirować do 1993 znali go już na pamięć.
Kluczowe zmiany w składzie były tu dwie:
Jan Axel “Hellhammer” Blomberg wskoczył na perkusję
Per Yngve “Dead” Ohlin zajął się wokalem
Hellhammer gra na bębnach świetnie i jest maszyną więc podniósł poprzeczkę wysoko, ale w ogólnej świadomości show kradnie zawsze Dead. Jego wokale są niesamowite i unikatowe — był jednym z najlepszych, najbardziej charakterystycznych wokalistów, jacy się w black metalu kiedykolwiek pojawili.
Można by tutaj rozprawiać dłużej, ale niechybnie musielibyśmy zahaczyć o wątki biograficzne, a obiecałem, że nie będziemy tracić czasu.
Wspomnę tylko o tym, że dzięki niemu Mayhem przeszło od pisanych — z tego, co pamiętam z jakiegoś wywiadu, ale mogę się mylić — przez Necrobutchera tekstów inspirowanych gównianymi horrorami, w których padały tak niesamowite wykwity zbuntowanej nastoletniej poezji jak “Your stinking corpse I desire / nothing can take me higher” do tekstów typu: “In the middle of Transylvania / All natural life has for a long time ago gone / It's thin and so beautiful / But also so dark and mysterious”.
Mayhem ogarnęło też wreszcie jak się robi klimat. Pomimo gównianej jakości dźwięku to właśnie to konkretne wykonanie ich największego hiciora, “The Freezing Moon”, będzie zawsze dla mnie wykonaniem ostatecznym:
No ALE równie ciekawe jak cała kisząca się w tym momencie legenda zespołu jest to, w jaki sposób ewoluowała MUZYKA grana przez Mayhem. To jest niesamowite, że już w 1990 roku mieli gotowe przynajmniej część kawałków na “De Mysteriis Dom Sathanas”, które ukaże się oficjalnie dopiero cztery lata później.
Na tej koncertówce możemy usłyszeć chociażby “Funeral Fog” i “Pagan Fears”, które różnią się od ich wcześniejszego materiału totalnie, ale też różnią się praktycznie od chyba wszystkiego, co było w tamtych czasach grane w metalu. I to nie tylko dlatego, że wokale się zmieniły — różnią się przede wszystkim dlatego, że Euronymous rozkminił wreszcie jak ma brzmieć granie black metalu na gitarze.
I teraz tak — bardzo popularne jest aktualnie odbieranie Euronymousowi zasłużonego mu miejsca w historii podejścia do gitary w black metalu i przekierowywanie credu w stronę dema “Grymyrk” projektu Thorns, które zaczęło krążyć na kasecie w 1991 roku.
Jednak Snorre “Blackthorn” Ruch, który to demo nagrał, nawet w norweskim dokumencie telewizyjnym “Helvete: Historien om norsk black metal”3 wprost mówi, że spędzał z Euronymousem dużo czasu, dużo razem grali i to Euronymous nauczył go podstawowej techniki grania black metalu4.
Nie da się ukryć, że ich podejście do dźwięków jest dość podobne, ale sugerowanie, że Euronymous zżynał od Blackthorna jest absurdalne5 — bardziej widzę tu podobną kooperację, lub po prostu rozmawianie tym samym językiem muzycznym, jak wiele lat wcześniej z Manheimem.
Owszem, Snorre poszedł dalej w eksperymenty i “Grymyrk” brzmi gitarowo o wiele bardziej eksperymentalnie niż nagrania Mayhem, ale to już zupełnie inna kwestia, bo różne rzeczy mogły się tam wydarzyć — między innymi, chociażby to, że Thorns było przede wszystkim introwertycznym projektem, a Mayhem miało być przede wszystkim grającym koncerty zespołem.
I nie, nie zamierzam miejsca Thorns w historii kwestionować, bo z tym nie można dyskutować — po prostu nie skreślajmy tego, co do gatunku wniósł Euronymous.
De Mysteriis Dom Sathanas (1994)
Chociaż wiemy, że w muzyka na ten album była już praktycznie gotowa w maju 19926, to Mayhem było tak tragicznie beznadziejne w kończeniu i wydawaniu rzeczy, że przegonili ich praktycznie wszyscy koledzy — zanim ich debiut ukazał się na rynku Euronymous zdążył zostać zamordowany, a prym w norweskim black metalu przejęło Darkthrone i Burzum.
Interesujące jest dla mnie to, że poza problemami logistycznymi, wychodzi tu na światło dzienne też jakiś rodzaj szalonego perfekcjonizmu — bo po co wałkować przez tyle lat te same utwory jeżeli nie po to, żeby doprowadzić je do perfekcji?
Jednocześnie miejmy na uwadze to, że tragiczne logistycznie Mayhem było w okolicach nagrania i wydania swojego debiutu zarówno bez pieniędzy, jak i bez oficjalnego basisty i wokalisty — Necrobutcher opuścił zespół i zastąpił go sesyjnie Vikernes z Burzum, a Dead od paru lat już nie żył. I może dałoby się traktować to jako problem kadrowy, gdyby nie to, że Euronymous mógł odezwać się do praktycznie kogokolwiek z Norwegii i powiedzieć, że potrzebuje basu i wokali, a zostałoby to zrobione błyskawicznie.
Tam chodziło o coś więcej — i wydaje mi się, że chodziło po prostu o próżność. Wokale mógł nagrać dowolny kompetentny młodzieniec ze Skandynawii, ale to nie byłoby “godne” Mayhem. Nie, nagrywać z nimi musiał ktoś, kto miał renomę i był w stanie podnieść status uporczywie budowanego przez Euronymousa mitu wokół nich, a nie tylko z niego korzystać.
No i ostatecznie robota trafiła do Węgra — i wokale nagrał Attila Csihar z kultowego Tormentora. Zespołu, który był w podziemiu “wielki” i należał do praktycznie tej samej “fali” co Mayhem, bo powstał w 1985 roku.
Wokale Csihara są przez niektórych uwielbiane, przez innych wyśmiewane, ale no nikt nie będzie w stanie spierać się z tym, że są jak na standardy ówczesnego black metalu po prostu unikatowe. I pokazanie światu — po raz kolejny — że W TEN SPOSÓB TEŻ MOŻNA to też zasługa Mayhem.
Generalnie wszystko wskazuje na to, że w głowie Euronymousa “De Mysteriis” miało być płytą-pomnikiem. Czymś, co pokaże niedowiarkom — którzy sugerowali, że jest tylko mocny w gębie7 — że Mayhem to potęga. No i chociaż tego nie doczekał, to tak właśnie się stało.
I nic by z tego nie wyszło, gdyby ta muzyka nie była absurdalnie dobra. A jest absurdalnie dobra.
Kluczowe wydaje mi się w jej przypadku kilka rzeczy.
Mayhem było jednym z nielicznych zespołów, które nie rżnęły pomysłów od Bathory8, tylko z Hellhammera i Celtic Frost. Te charakterystyczne dysonanse — i dźwiękowy bezsens9 — są czasami bardzo podobne do tego, co lata wcześniej robił Tom Warrior, tylko że zostały przefiltrowane przez blackowy styl grania na gitarze i z nastawieniem na trochę inny rodzaj klimaciarstwa.
Ten materiał powstawał latami. To nie był zaimprowizowany i wypluty na kasetę w jeden weekend zestaw gównopiosenek, tylko efekt wielu lat pracy i dłubania, żeby wszystko było dobre. I faktycznie wszystko na tym albumie jest dobre. To nie jest kolejny reh w stylu “Grymyrk”, to nie jest kolekcja surowych riffów i jakichś tam pomysłów, tylko pełen pakiet rozpisany na cały zespół.
To nie miał być awangardowy black metal, tylko po prostu black metal. Pierwsze chronologicznie wyszły płyty Darkthrone i Burzum, przez co gałąź lo-fi rzężenia odcisnęła swoje mocne piętno na gatunku, ale jak się temu “De Mysteriis” przyjrzeć, to jest to mimo wszystko generalnie zestaw dobrze skonstruowanych piosenek, a nie jakiś awangardowy manifest cholera wie czego. To dobra metalowa płyta, na której są zwrotki i refreny, a nawet solówki. No i generalnie — mimo, że niczego standardowego jak na rok 1994 tam nie ma — to jest to dosyć “standardowe” konstrukcyjnie granie. Co wiąże się z refleksją, że to nie jest ani udowadnianie prawdziwości ani żadna młodzieńcza amatorka.
I teraz jak to się wszystko połączy, to wychodzi nam taki obrazek, że Euronymous przez wiele lat rzeźbił płytę, która miała pokazać jak według niego powinien brzmieć black metal, czyli gatunek, którego był jednym z twórców — no i w końcu ją wyrzeźbił.
Wynikiem jest to, że “De Mysteriis” zasadniczo nie jest kopiowane, bo nawet gdyby ktoś próbował, to by mu nie wyszło, albo zrozumiałby w połowie drogi, że to bez sensu.
Jak już ktoś się tego kopiowania podejmuje, to czepia się raczej jakiegoś konkretnego aspektu tego albumu i wyciska z niego co się da — w ten sposób powstały chociażby podwaliny pod “szwedzką ortodoksję” w stylu Watain10 czy Ondskaptu.
Tutaj chcę podkreślić, że NIE ujmując niczego ówczesnym płytom Darkthrone i Burzum, to jednak są dosyć jednowymiarowe — realizują bardzo konkretne rzeczy, bardzo konkretne aspekty black metalu i realizują je świetnie (o czym zresztą pisałem już dawno temu tutaj). Ani jedni, ani drudzy, nie mieli jednak ambicji nagrania płyty totalnej — Darkthrone, zasadniczo, ma takie rzeczy w dupie, a Vikernes jak już się zabrał do manifestu, to chciał zrobić, według swoich słów, manifest anty-blackmetalowy (i wyszło genialne “Filosofem”11).
Nie jestem w stanie przywołać żadnej innej płyty, która jest jak “De Mysteriis” pod kątem kompozycyjnym i brzmieniowym, a konkretniej pod kątem tego, jak to wszystko zostało ostatecznie ze sobą posklejane.
W skrócie: to jest płyta wybitna. Nie wiem co można do tego dodać poza zachętą do słuchania, czczenia i wielbienia.
…Ale też, jako że Euronymousowi akurat jeszcze przed jej wydaniem się zmarło, to Mayhem stanęło przed dosyć poważnym problemem: skoro główny kompozytor nie żyje… to kto miałby napisać nowe kawałki?
Zespół musiał więc wymyślić się na nowo.
No i wydaje mi się, że to dobry moment, żeby przerwać i dokończyć w kolejnym odcinku!
Czy eksperymentalna muzyka klasyczna, nawet kiedy eksperymentuje z ciszą, jest ekstremalna? Czy Penderecki sprawdzający limity dźwiękowe wykorzystywanego w orkiestrze drewna jest ekstremalny? Bardzo dużo tu zależy od definicji słów jakie przyjmiemy.
Metal Archives mówi, że koncert został nagrany 26 listopada 1990 roku. Wypuszczony został po raz pierwszy jako kaseta demo w 1991 i w 1993 ukazał się w końcu oficjalnie na winylu. Wiemy jednak — dzięki bootlegowi “Dawn of the Black Hearts”, że ten materiał był grany też w lutym 1990 w Sarpsborgu.
Nie daję linka, bo ciągle znika z YT. Fragment, o którym mówię jest w okolicy 01:47:00, to jest chyba trzeci odcinek.
Jak ktoś chce sięgać w absurdalne już otchłanie piwnicy i kłócić się, że Euronymous kradł od młodszego kolegi, to może posłużyć się argumentem, że istnieje nagrana pod koniec 1989, a wydana na początku 1990 roku, demówka “Luna De Nocturnus” projektu Stigma Diabolicum. Tam Snorre CHYBA po raz pierwszy nagrał coś, co przypomina ten ich charakterystyczny styl grania na gitarze. NIEMNIEJ mówimy o nagranej na gówniany magnetofon demówce wypuszczonej w tym samym czasie, kiedy Mayhem grało koncerty z tak brzmiącym materiałem (patrz: przypis 2). Dodatkowo — na okładce tej demówki Snorre dziękuje Mayhem więc chain of inspiration jest tu raczej jasny.
Kolejnym argumentem jest to, że niektóre riffy z demówki Stigma Diabolicum zostały wykorzystane na “Grymyrk”, a potem trafiły do jednego z kawałków Mayhem, ale no na przykładzie “Ye Entrancemperium” Emperora, którego otwierający riff wręczył im Euronymous, widać że kolesie się tam po prostu dzielili patentami i mieli odpaloną jakąś formę black metalowego recyklingu.
Istnieje bootleg “From The Darkest Past” nagrany na próbie 16 maja 1992, na którym podobno na basie gra Vikernes. Wokalisty zespół wtedy nie miał.
Jak chociażby — co jest dosyć makabrycznie zabawne — Vikernes.
O czym pisałem w tym odcinku.
Więcej na ten temat w tym odcinku, konkretniej w tej sekcji.
Zanim zmienili się w coverband Bathory. No generalnie “Casus Luciferi” Watain to jest jeden wielki cytat z “De Mysteriis”.
I będąc częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni, stworzył podwaliny pod kolejne ewolucje black metalu.